poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział VI





 Kate zdziwiła się, że w pokoju brata wszelkie krzyki ustały, a zastapiła je podejrzana cisza. Dziewczyna weszła do pokoju Harrego, gdzie zastała piękny obrazek: Rudzielec leżał razem z malcem, który był w niego wtulony, niczym w poduszkę.
 Nie wierzyła w to, co widziała! Ten mały łobuziak uległ Sheeranowi. Nie miała pojęcia jak chłopak tego dokonał w tak krótkim czasie!
 Gestem pokazała, że może spokojnie wyjść, bo brat śpi jak zabity.
 Ed uważnie, bez żadnych gwałtownych ruchów i przede wszystkim cicho próbował wydostać się z objęć małego, co po wielkiej udręce udało mu się.
 Kate widziała jak na niego patrzył. Niczym na swojego małego braciszka. Na ten widok szeroko się uśmiechnęła.   
 Od zawsze jej trajkotał, co by było, gdyby miał tego wymarzonego, młodszego brata.
- Jak tego dokonałeś? - zapytała naprawdę zszokowana, kiedy siedzieli w pokoju dziewczyny.
- Jak dzieciaka wymęczyłem, to szybko zasnął - odparł nonszalancko, puszczając do niej oko.
- Nie mogę się nadziwić. Magia, serio! Musisz częściej nas odwiedzać i poskramiać tego małego diabełka, bo świetnie ci to wychodzi. 
- A z wielką przyjemnością, zresztą obiecałem mu, że pojutrze wpadnę, bo chciał zobaczyć moje gitary. Niestety mam ze sobą tylko Nigela, ale myślę, że wystarczy.  
- Ty, i te twoje imiona dla gitar. Chyba nigdy w życiu cię nie rozgryzę - wywróciła oczami.
- Już tak mam, ale ty nie jesteś lepsza, Katie - odgryzł się i po chwili dodał. - Słuchaj, proponuję udać się do alkoholowego po jakieś piwo, bo nie wiem jak ciebie, ale mnie suszy - zasugerował. 
- Właśnie miałam to zaproponować.

 Obydwoje wypili po dwa i od razu lepiej się rozmawiało.
- A jak tam rozterki miłosne? - zapytała z ciekawości, przeplatając między palcami swoimi ciemnymi jak noc włosami.
- Nic nowego - odparł wymijająco wzruszając ramionami. 
- Nic? Przez pięć lat? Jakoś nie chcę mi się wierzyć. Fanek masz w bród, nie?
- Fanki to fanki, tak? - odpowiedział lekko zniesmaczony. - Zresztą za kogo ty mnie masz, słońce? Nie jestem jakimś amantem, wiesz o tym doskonale.
- Tak pytam - mruknęła i wbiła wzrok w okno.
- No, ale nie mogę powiedzieć też, że nikogo nie było, bo bym skłamał - odparł powoli,  po chwili dodał zrezygnowanym głosem. - Ale szkoda gadać. Jak kogoś znalazłem, to po jakimś czasie albo byłem zdradzony, albo po prostu odstraszałem swoim wyglądem z rana, wiesz jak to bywa - zaczął rechotać.
- E tam, nie wiedzą co dobre - zawtórowała mu.
- A ty, mała? Jak tam twoje sprawy? - zapytał, kiedy obydwoje spoważnieli. 
- Może wydać ci się to baaaardzo znajome, wierz mi. 
W odpowiedzi chłopak pociągnął spory łyk ciemnego piwa z butelki.
- Tkwię tu całe życie, zero sposobności na nowe znajomości - zrobiła skonsternowaną minę i rzuciła się na łóżko, przykrywając głowę poduszką. 
- WIEM! - wykrzyknął nagle Sheeran.
- Dawaj, mam nadzieje, że to jakaś mądra sentencja - odburknęła. 
- A żebyś wiedziała, że mądra! - mówił z ożywieniem, bardzo rozentuzjazmowany. - Słuchaj uważnie. Za parę dni będę miał całe dwa tygodnie wolnego!
- I? - podniosła głowę i patrzyła na niego zachęcającym wzrokiem do kontynuowania wypowiedzi.
- No i zabieram cię do mnie, do Londynu! 
- Że Londyn? - powiedziała bezbarwnym tonem, ale oczy zaświeciły się jej z podniecenia.
- Czujesz to?? Kluby, nowi ludzie, muzyka i zero ograniczeń - to wszystko brzmiało tak zachęcająco i pięknie. 
- Nie wiem, czy mogę. Muszę obgadać to z mamą - przystopowała.
- Mała, ile ty masz lat? Jedziesz i koniec. Masz rację, nie będziesz wieczne tu tkwić. Ale przyznaj, czy to nie świetna perspektywa?
- No taak, ale...
- Żadne "ale"!  Obgadasz to z rodziną i dasz mi znać. Jutro niestety muszę jechać do swojej rodzinki. Wiesz, stęsknili się - wywrócił teatralnie oczami. - Ale pojutrze jestem cały twój. Prócz paru godzin, które obiecałem twojemu kochanemu braciszkowi - odparł entuzjastycznie i dodał:
- I dokładnie za tydzień kończę nagrywanie, a następnie przyjeżdżam po ciebie i WITAJ LONDYN! - wykrzyknął ostatnie dwa słowa. 
- Weeeź! Możesz mnie tak nie kusić? - znów schowała głowę pod poduszkę.
- Muszę. Trzeba się trochę rozerwać. I mi się to przyda i tobie. No i dwa tygodnie razem!
- Dobra, masz mnie - mruknęła, wygodniej usadawiając się na łóżku.
- Złamałem Cię? Łał - powiedział Ed i oparł głowę na kolanach przyjaciółki.
- Też w to nie wierzę - zaczęła czochrać jego i tak już roztrzepaną, rudą czuprynę.
- I zepsułaś mi kłaki - udał urażonego, "poprawiając"włosy i wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Wybacz, ale teraz są dłuższe niż kiedyś i lepiej się je czochra. Po prostu nie mogłam się oprzeć.
- Wybaczam. Chociaż Ty też się "trochę zapuściłaś" - odparł sarkastycznie. Kiedy to powiedział spojrzał na jej bardzo długie, choć wycieniowane i ciemne włosy.
- Powiedz mi, czy w końcu zostały spełnione twoje marzenia? - zapytała całkiem poważnie.
- W większości - odrzekł zwięźle.
- To znaczy?
- Eh.. to znaczy, że nie mam najnowszego modelu lego - powiedział i po raz kolejny tego dnia wybuchnęli śmiechem.
- Tak serio to mniej więcej spełniły się. Doszedłem do tego, czego chciałem i osiągnąłem to. Koncertuje, dziele się tym wszystkim co tworzę. A to dla mnie jest najważniejsze. A Ty, nie masz żadnych marzeń?
- Uważam, że to przereklamowane. 
- Są po to, by za nimi podążać.
- Jeśliby się tak głębiej zastanowić, może jakieś mam. Ale cieszę się, tym co jest. 
- A co z pianinem? Grasz dalej?
- Jakoś ostatnimi czasy nie. Czasem przysiądę, ale brak wolnego czasu - powiedziała zrezygnowana. Coś kazało jej skłamać. Nie chciała wyjawić prawdziwego powodu. 
- Dlaczego mi to robisz? Przecież to właśnie Ty i  mój ojciec zaraziliście mnie muzyką, dobrze o tym wiesz.
- Ty masz to we krwi - zaprzeczyła, kręcąc głową.
- Tak jak Ty, kochana! - uparł się przyjaciel.
- Już jest zbyt późno, bym mogła zagiąć cię jakąś ciętą ripostą - odparła ziewając.
- Czwarta nad ranem to chyba pora spania, nie? 
- Poopowiadaj jeszcze o tym, co tam się u ciebie dzieje w wielkim świecie. Chętnie posłucham.
 Kate ułożyła się wygodniej na łóżku. Położyła głowę na miękkiej, bordowej bluzie chłopaka i zamknęła oczy. W końcu są razem, jak dawniej. Słuchała jego zabawnych opowieści i tych mniej. W pewnym momencie straciła kontakt z rzeczywistością.
- Katie? - szepnął, ale nie słysząc odpowiedzi dodał:
- Dopiero ci pokażę, jak wygląda prawdziwy Londyn.
 Chłopak był tak wycieńczony, że udało mu się tylko wygodniej ułożyć obok przyjaciółki. Od razu zasnął.
                                                                         ***


 Kate obudziło dziwne łaskotanie na całym ciele. Gilgotki to była dla niej rzecz nie do zniesienia.
- Co do cho...! - wykrzyknęła i usłyszała donośny śmiech Teddy'ego.
- Mówiłam ci, że cię nienawidzę? - cisnęła w niego poduszką. 
- Coś kiedyś wspomniałaś - dziewczyna spudłowała i teraz on miał w ręku pierzynę. 
- Boże, która to godzina? - powiedziała ospale. Jak mógł to zrobić? Ziewnęła. 
- Punkt ósma, słoneczko - odparł pogodnie, zabawnie akcentując ostatnie słowo.
- Obiecuję, że cię kiedyś zabiję, Christopherze!
- A ja cię zabiję jak wypowiesz jeszcze raz to imię, Katherino - poduszka ponownie znalazła się w powietrzu. Tym razem znalazła się na twarzy dziewczyny.
- Ostro pogrywasz. A tak serio, czego budzisz mnie o tak wczesnej porze? 
- Nic nie wiesz o wstawaniu o wczesnej porze. Ja wstaję o czwartej nad ranem, żeby się ze wszystkim wyrobić.
- Ja nie jestem tobą, śpię do południa. Więc, co jest powodem wyrwania mnie z mojego snu? - wałkowała dalej ten temat.
- Pragnę zauważyć, że rodzina też chce mnie zobaczyć.
- E tam - wydukała i szczelniej okryła się kołdrą.
- Nie, serio muszę jechać - odparł i cmoknął Kate w policzek. Kiedy zauważył, że dziewczyna chcę wstawać, zapewne by go odprowadzić do drzwi, dodał:
- Nie, no aż taki tyran ze mnie nie jest, żeby wywlekać cię o tak wczesnej porze (zależy dla kogo - pomyślał) z łóżka. Do auta może jakoś sam trafię.
- Jak Ci się uda, to możliwe, że unikniesz wielkiego śniadania mojej mamy i zabaw z małym szkodnikiem. Pewnie są na zakupach - wymamrotała w poduszkę.
- Do jutra, Katie - powiedział, śmiejąc się pod nosem i opuścił mury domu. 
                                                                           ***

 Następnego dnia Kate Moore zasiadła przed swoim pianinem. Ostatni raz zrobiła to dwa lata temu. To tata zawsze zachęcał ją do grania. Po jego śmierci nie ośmieliła się nigdy wejść na poddasze. 
 Nawet nie wiedziała po co tu przyszła, ale to nogi same ją tam poniosły. Nie miała nad tym panowania. Po prostu szła po schodach i po chwili znalazła się na górze, gdzie od razu zasiadła przed zakurzonym instrumentem.
 Musnęła opuszkami palców czarną pokrywę klawiatury i automatycznie otworzyła ją. Zaciągnęła się swoistym zapachem tego pomieszczenia. Tyle wspomnień. Nadal było jej ciężko. Brakowało jej ojcowskiej ręki, która pomagała w chwilach niepewności. Zawsze nakierowała we właściwą stronę.
 Niepewnie, ale bardzo precyzyjnie wydobyły się pierwsze dźwięki. Słysząc je, dziewczynę coraz bardziej chłonęła muzyka.     
 Po chwili zorientowała się, jaka melodia wydobywa się spod jej palców. To była ta piosenka. Którą skomponowała dla niego. Uwielbiał ją. Mówił, że to najpiękniejsza melodia, którą kiedykolwiek słyszał. Często prosił, aby grała mu właśnie ją. 
 Ale dlaczego była dla niego aż tak wyjątkowa? Zawsze zadawała sobie to pytanie.   
 Wkroczyła w swój świat, w którym dawno nie gościła. Muzyka płynęła po jej całym ciele, wnikała w nie, w każdą jej cząstkę zarówno tę wewnętrzną, jak i zewnętrzną.
 W pewnym momencie usłyszała szelest tuż za sobą. Gwałtownie się odwróciła, a zaskoczona widokiem burzy rudych włosów przed oczyma, w jednej sekundzie wystraszona zatrzasnęła klapę z wielkim hukiem, a już w następnej leżała na podłodze. Mocno bolał ją tyłek. Nie wiedziała jakim cudem znalazła się na ziemi.   
 Nie lubiła niespodzianek.
- Spokojnie, to tylko ja - odparł ze śmiechem i wyciągnął rękę ku dziewczynie, a ta popatrzyła na niego wzrokiem mrożącym krew w żyłach.
- To nie było w planach, że nagle znajdziesz się na podłodze. Miałem cię zaskoczyć, ale nie aż tak - dodał tłumacząc się, widząc skonsternowaną minę Kate.
- Ale przyznam nieźle to wyglądało - nie wytrzymując, wybuchnął śmiechem.
- Nie myśl, że się nie odegram. Zemsta będzie słodka - powiedziała grożąc i teatralnie trzepocząc rzęsami.
 Do pomieszczenia wparował mały Harry trzymając w rękach instrument dwa razy większy od niego. Kate popatrzyła na Eda z wielkim zdziwieniem.
- Dałeś mu swoją ''u k o c h a n ą'' gitarę? Nie mogę się nadziwić. Mi nawet nie pozwalasz dotykać swoich 'c u d e n i e k' - powiedziała z lekkim sarkazmem w głosie.
- To są moje 'c u d e ń k a' - odparł, przedrzeźniając ją, a na twarzy Kate zagościł szeroki uśmiech.
- Jakbyś dostała je w swoje łapska, na pewno byś zepsuła - dodał.
- No, Ed! Dalej, rusz się i naucz mnie grać! - mówił podekscytowany chłopczyk i pobiegł do swojego pokoju.
 Ed mijając Kate w drodze do wyjścia z pomieszczenia, szepnął:
- Jestem pewien, że za jakieś dwie godziny mu się znudzi, więc potem jedziemy się trochę zabawić. Ty, ja, Rose i Jake. Co ty na to?
- Odpowiada mi to, nawet bardzo.
- Oni już wiedzą, więc nie musisz do nich dzwonić. Sam to zrobiłem - odparł i zszedł na dół, do pokoju Harrego. 
 Kate ostatni raz rzuciła okiem na swoje pianino, dwuznacznie uśmiechnęła się pod nosem i wyszła z pomieszczenia.





Lots Of Love ~ Marakselox 

niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział V

 Nie odwracając się odparła:
- Nic, nic. Coś mi się przypomniało - kiedy to powiedziała wiedział, że coś jest nie tak.   Chwycił ją za ramię i odwrócił ku sobie. Ona jednak nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
- Moja mała kłamczucha. Jak zawsze. Chodź do mnie, no... - znów wylądowała w jego objęciach i kolejna łza spłynęła po jej policzku, ale ogarnęła się i zdołała tylko powiedzieć:
- Taty już nie ma.
- O Boże - powiedział wytrącony z równowagi, bardziej ściskając dziewczynę, jakby chciał ją uchronić od tego wszystkiego. Zacisnął bardziej swoje powieki.
- Ale trzymamy się, tak? - odparła odsuwając się od niego, chcąc pokazać, że stawia temu czoło. Przyjaciel zawsze ją za to podziwiał. Była tak silna i niewzruszona.
- Dwa lata temu... - zaczęła, ale młodzieniec jej przerwał.
- Jesteś pewna? - zapytał troskliwie.
- Czego nie? - popatrzyła w jego oczy koloru kamienia lapis lazuli zdecydowanym wzrokiem. -  Musisz wiedzieć. Więc... Dwa lata temu, wielka piździawica, a tata wracał w nocy z pracy. I stało się. Bum. Nieprzewidywalna śmierć. Mamie na prawdę było ciężko. Jest taka krucha. Ogólnie było nam ciężko. Ale jak widzisz, życie toczy się dalej. Tata na pewno cieszy się, że tu jesteś - kończąc tymi słowami posłała mu krótki i blady uśmiech.

 Zapadła krótka cisza.
- Nie wiem co powiedzieć. Czuję się jak zadufany w sobie egoista widzący tylko czubek własnego nosa.
- Co? Nie mów tak - rzekła chwytając go za rękę, dodając tym gestem otuchy.
- Tato uwielbiał twoją muzykę. Mówił, że będą z ciebie ludzie. I był taki dumny, że zna takiego człowieka o tak wielkim talencie. Zawsze śledził twoje poczynania w telewizji - kontynuowała.
- Proszę cię, przestań. To Alex był wspaniałym człowiekiem. Pamiętasz, jak wracałem z imprezy na wieeelkim kacu do domu? To znaczy "wracałem". Bujałem się wszędzie od pierwszej w nocy, a twój ojciec, kiedy wracał z pracy zabrał mnie do was i do rana dałem radę wrócić na własnych nogach do domu. A moi rodzice nic nie zauważyli - opowiadał z werwą. A to tylko jedne z wielu takich incydentów. Przez jego głowę przewinął się huragan obrazów i wspomnień. 

 To były czasy nie do opisania.
- Zarzygałeś mi pokój! Nigdy tego nie zapomnę! - wypomniała z wyrzutem.

 Dokładnie pamiętała całe to zamieszanie. Przesiedzieli całą noc, ona opatulona kocem siedziała przy oknie, a Ed co chwila wybiegał do łazienki. WIadomo w jakim celu.
 Wszystko powróciło. Widziała to tak wyraźnie, jakby było to zdarzenie z przedwczoraj.
- Taaa, ja też. Wierz mi - odprał zamyślony. Każde z nich błądziło w myślach, wspominając tamte wydarzenie. Miło je wspominając. Wszystko było wtedy takie łatwe.

 Po chwili ciszy, która wcale nie była niezręczna, Kate wybuchnęła ożywczym tonem zmieniając nieświadomie temat:
- W ogóle myślę, że jesteś ZA skromny. Człowieku, nie wyprzesz się, że masz talent do muzyki!
- Znów? Przerabialiśmy to setki razy. Zarządzam koniec tej donikąd zmierzającej paplaniny! - zaprotestował. Nie lubił rozmawiać na te tematy, szczególnie z Kate.
- Nie tak szybko mój drogi, ale jak na razie zapraszam na gorrrrącą kawę - powiedziała złośliwie, przeciągając literę "r" i zabawnie ją akcentując. Dobrze wiedziała, że nienawidzi gorącej kawy.

 Po obgadaniu wielu rzeczy udali się na kolację do domu pani Moore, gdzie czekały na nich pyszności.
 Kiedy przekroczyli próg domu, od razu z korytarza wyłoniła się mała postać, podbiegająca do Sheerana i mocno go przytulająca.
- Harry! Kawał chłopa z ciebie! - wykrzyknął Ed, uśmiechnięty od ucha do ucha, który kucnął, aby dorównać chłopczykowi i mieć większą możliwość przypatrzenia się mu. Kiedy go widział, Harry miał może niespełna dwa lata. Sheeran, kiedy spotkałby go na ulicy, zapewne nie poznałby chłopca. Przede wszystkim wyrósł. Czuprynę miał podobną do jego - wystrzępioną we wszystkie strony. Był jakby przeciwieństwem swojej starszej siostry. Emanował tak jakby jasnym światłem. Jego włosy miały kolor kawowego brązu, a oczy zielone niczym małe szmaragdy, które zapewne odziedziczył po matce. Poza tym był przesłodkim malcem. Szczerze dziwił się, że mały brat Kate go pamięta. Fakt, uwielbiał dzieciaka i często razem z nią zabierali go na długie spacery, ale ile lat minęło od tamtego czasu?
- O mały włos, a byście się spóźnili! Ed, musisz mi koniecznie pokazać swoją gitarę! I pogramy w super grę! - zawołał uradowany Harry. Był bardzo podekscytowany.
- Daj spokój - odparła Kate i popatrzyła na brata z dezaprobatą, kiwając przecząco głową.
- Ależ oczywiście, że pogramy! A na gitarze będziesz mógł nawet zagrać! Nauczę cię parę tricków - powiedział entuzjastycznie, na co chłopiec klasnął kilka razy w dłonie i pobiegł w podskokach pochwalić się mamie. Jego bujna czupryna skakała we wszystkie strony, razem z nim.
- Katie przecież wiesz, że go uwielbiam, więc się nie spinaj. Zawsze chciałem mieć młodszego brata - odparł, puszczając do niej oko. Poszli do jadalni, gdzie czekały na nich przepyszne kąski.
- Edward! Miło Cię znów widzieć, kochany! - rzekła pani Moore i uściskała Rudzielca.
- Mnie panią również. Dziękuje za zaproszenie - odprał szeroko się uśmiechając.
- Pomyślałam, że kiedy tu jesteś musisz skorzystać z okazji i odwiedzić starą Caroline.
- I mnie! - zawołał mały Harry, wyraźnie lgnąc do chłopaka, a ten w odpowiedzi na ten gest zmierzwił jego bujną czuprynę.
- Proszę tak nie mówić! W ogóle nie wiem, czemu to się stało, że przez te lata wcale się nie odzywałem. Było mi was naprawdę brak... - chciał się jakoś usprawiedliwić, ale w prawdzie nie wiedział dokładnie jak to zrobić. Sam nie znał na to odpowiedzi.
- Porozmawiamy przy kolacji! Zapraszam do stołu - odparła i gestem zaprosiła wszystkich do posiłku.
 Wszyscy przy stole rozmawiali i śmiali się, jak za dawnych lat. 

 Po posiłku, Ed musiał dotrzymać słowa i zagrać z Harrym w gry wideo. Był w tym strasznie kiepski - ani razu nie wygrał z młodym. Ale za to świetnie się bawił, nie wspominając o Harrym, który był uradowany swoim tryumfem. Za to Kate mało co nie posikała się ze śmiechu, kiedy Ed rzucał konsolą za każdym razem, wyraźnie zniechęcony przegraną.
- Ed! Ed! Chodź, pokażę ci moją kolekcje klocków lego! - wykrzyknął chłopiec wyraźnie znudzony grą wideo i złapał chłopaka za rękę, a ten wziął malca na barana.
- Taki skarb chowasz w domu, Katie! I do tego ma kolekcje klocków!
- Nie mów, że nadal... - wybuchnęła śmiechem.
- No co!? - odparł na pokaz urażony.
 Kiedy Kate opanowała wybuch śmiechu, zwróciła się do brata:
- Harry mówiłam Ci, że to wieczne dziecko? Lat dwadzieścia dwa, a jego jednym z hobby jest kolekcjonowanie klocków lego - i znów pojawił się chichot.
- Serio? Ed? To prawda?! - dopytywał się dociekliwie chłopiec.
- Chcesz, to któregoś dnia mogę przywieść część mojej kolekcji, pokaże Ci - odparł z uśmiechem na twarzy.
- Ed jesteś super! - przytulił się do miękkiego, nadętego nieco za bardzo (z pewnością skutek picia za dużo piwa) brzucha Sheerana. - A ona, to szkoda gadać. Nie zwracaj na nią uwagi - machnął lekceważąco w stronę siostry. - Tylko udaje, że jest taka dorosła. Czasem zachowuje się jeszcze gorzej niż ja, tak mówi mama. No.. chodźmy, chodźmy!
- Widzisz! A ty... szkoda gadać! - szepnął do dziewczyny i oboje zachichotali.
 Kiedy obejrzeli ową kolekcję małego, Ed zdał sobie sprawę, że jest już naprawdę późno.
- Słuchajcie, dzięki za gościnę, ale musze się zbierać, czas na mnie - odparł, choć z chęcią zostałby tu na wieki. Panowała tu niezwykła atmosfera, mimo braku głowy rodziny. 

- Nieeeeeeee! - wykrzyczał mały, buntując się, co często robił.
- Ty już dawno powinieneś być w łóżku i smacznie chrapać - powiedział złośliwie Sheeran, na co chłopiec pokazał mu mały, czerwony język, przedrzeźniając go. W tym momencie było widać jego podobieństwo do siostry, pomyślał rozbawiony.
- Edwardzie, nie ma takiej opcji, że nas tak szybko opuścisz! - dosłownie niewiadomo skąd nieopodal zjawiła się pani Moore. - Może zostaniesz na noc? Pogadacie razem z Katherine, a rano spokojnie, oczywiście po śniadaniu udasz się gdzie tylko chcesz - zainterweniowała pani Caroline.
- Mamo, Ed pracuje, nie może sobie ot tak pozwalać na takie coś - odparła jakby pouczającym tonem.
- Wiecie co? Jeśli to nie jest problem, zostanę. Ale na prawdę, pani jest dla mnie za dobra. Zawsze była pani za dobra. 

  Tak, to była szczera prawda. W pełni czuł się członkiem tej rodziny. Postanowił zostać, w sumie ma trochę wolnego czasu.
- A gadasz głupoty! Zaraz przyszykuję dodatkową pościel - odprała życzliwie. - A Ty kochanieńki do łóżka, ale to już! - zwróciła się do syna, poganiając go.
- Jak Ed opowie mi bajkę, to pójdę - postawił warunek Harry, zakładając swoje małe rączki na równie malutką klatkę piersiową.
- Nie męcz już go, dziecko! - odrzekła mama karcąco. Ponagliła syna, aby czym prędzej pobiegł do swojego pokoju.
- Nie, to żaden problem proszę pani. Wie pani, jak uwielbam tego dzieciaka! To czysta przyjemność - powiedział młodzieniec i poszedł za chłopcem do jego pokoju.
- Widzisz Katherine, to nasz stary Edward - powiedziała zadowolona matka do córki.
- Ma szczęście, że nie uderzyła mu ta sodówa do głowy. Jeśliby tak się stało, to zaznałby smak mego gniewu.
- Ja tam byłam o to zawsze spokojna. To porządny chłopak - pocałowała córkę w czoło i zeszła na dół.




Lots of Love ~ Marakselox







poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział IV

- Ja mam szczęście? - prychnęła z udawaną pogardą. - Zresztą widziałam jego minę, jak się przedstawiłam. Popatrzył się na mnie, jak na dziwoląga - krótko opisała wczorajsze wydarzenie, chichocząc. 
- Może aż tak się zmieniłaś? A co do szczęścia to, może wychodzi na dobre i mnie. Usatysfakcjonowana? - mówił z przekąsem.
 - Jakoś nie bardzo. Aha! I wcale się nie zmieniłam, Teddy - zaprzeczyła. Bo tak było, przynajmniej z jej punktu widzenia. Wciąż była starą Kate Moore. Tylko bez okularów, i aparatu ortodontycznego, pomyślała.
- Przekonamy się i może zdołam cię zadowolić moją odpowiedzią, ale nie teraz. Co powiesz na spotkanie, jak za dawnych lat w naszym parku? - kiedy to usłyszała, myślała, że z radości wyjdzie z siebie. 
- Jestem za! Kurde, Ed to już minęło jakieś cztery lata od kiedy... - przerwała, bo chłopak niemal rozpaczliwie krzyknął w słuchawkę, poprawiając ją.
- Pięć lat, Katie! Rozumiesz? Nie wiem jak to się stało... - odparł z lekką skruchą w głosie. Tyle było do wyjaśnienia.
- Zaczekaj, porozmawiamy w cztery oczy, a nie tak, przez telefon - zaproponowała.
- Masz rację. A dziś, mogłabyś?
- Pytanie, czy ty byś mógł.To nie ja jestem super gwiazdą estrady - odrzekła z pobrzmiewającą ironią w głosie.
- Proszę cię - prychnął Sheeran. - Ja, dla mojej małej Katie, zawsze! - dodał i usłyszał gromki śmiech Kate. Tak dawno go słyszał. Tak bardzo było mu tego brak. 
- Zawsze? - wyraźnie kryła się za tym słowem mała aluzja, ale postanowiła nie drążyć tego tematu, więc szybko dodała. - Nieważne. To dziś w parku, punkt 16.00? 
- Tak, tak, tak. Już się nie mogę doczekać! - wykrzyknął rozentuzjowany.
- Ja tak samo! A i na przyszłość nie dzwoń do mnie o tak wczesnej porze - dodała.
- Myślisz, że zapomniałem, że lubisz sobie pospać do południa, mała?
- Nie masz serca dla wiecznie niewyspanych. Nic się nie zmieniłeś - wybuchnęła śmiechem.
- To chyba dobrze? - zawtórował jej.
- Pod tym względem nie za bardzo.
- Dasz mi porządnego kopa, jak się zobaczymy.
- To na pewno! 
-  Będę czekał.


*

  Tak, jednak w życiu trzeba próbować. Kto by się spodziewał takiego obiegu spraw? Fuksiara ze mnie, pomyślała i poszła do kuchni, przekazać nowe wieści mamie.  
- Mamo!? Nie uwierzysz! - wykrzyknęła na cały dom, zbiegając ze schodów.
- Katherine, spokojnie.. Chyba się domyślam, o czym chcesz mnie poinformować. Twój śmiech słychać było aż na tarasie. A ja bardzo dobrze znam ten śmiech, który słyszałam wieki temu! - odrzekła, uśmiechając się mama. 
- Nie wiesz jak mi ulżyło! Myślałam, że już nigdy nie porozmawiamy, a jednak. Czuję, że wszystko będzie jak dawniej - swoje emocje chciała wyrzucić z siebie zawzięcie gestykulując, ale nie udało jej się. Wyszło na to, że wymachiwała rękami, jakby wołała o pomoc.
- Musisz go dziś zaprosić na kolacje do nas. Nie wymiga się. Musi nadrobić te lata.
- Maamo, my musimy pogadać - dziewczyna popatrzyła z dezaprobatą na matkę, ale w chwili gdy ujrzała jej proszący, a zarazem karcący wzrok, dodała niechętnie:
- Postaram się, ale nic nie obiecuję! 
- To dobra odpowiedź, a teraz pomóż mi z obiadem. 
       
 **
   
 Kiedy Kate skończyła wszelkie prace domowe i zjadła posiłek, musiała poinformować Rose o zaistniałej sytuacji. Dziewczyna była tak samo uradowana z obrotu spraw, co Kate, mimo iż nie przyjaźniła się z Sheeranem tak bardzo i długo, jak Kate. Ta, zaproponowała przyjaciółce, czy nie miałaby ochoty pójść z nią na spotkanie, ale Rose kategorycznie odmówiła. Stwierdziła, że lepiej jak sami porozmawiają, a ona pogada z nim innego razu. Przeczuwała, że nadszedł w końcu ich czas. Cieszyła się, że Kate znów jest tak rozpromieniona. Wiedziała, że to tylko dzięki niemu, staremu kumplowi. Dopiero teraz zobaczyła jak ważna jest dla niej ta przyjaźń. Nie dziwiła się, że dziewczyna była tak mocno przygnębiona ostatnimi czasy. 
           
***
 O  umówionej godzinie Kate była na miejscu, w pobliskim parku. No może trochę spóźniona. Jak zwykle.
 Czuła się tak samo, jak tamtego wieczora. 
 Zauwazyła, że Ed już czekał. Przystanęła na chwilę. Przegrała walkę ze wspomnieniami. 
 To właśnie tu, ostatni raz z nim rozmawiała - tak prawdziwie, w cztery oczy. Tak, dokładnie pięć lat temu. Stał tak samo, jak wtedy na moście, wpatrując się w przejrzyste lustro wody. Tylko wtedy widać było od razu, że coś go gryzie. Teraz był wyraźnie zadowolony.     
  Wspomnienia napływały do jej mózgu tak gwałtownie... Ale nie mogła teraz tego wspominać, nie teraz i nie w tym momencie. Ogarnęła się i przyśpieszyła. 

 Sheeran był tak zamyślony, że nawet nie spostrzegł, jak Kate rzuciła się na niego z takim impetem, że chłopak musiał wesprzeć się o poręcz mostu. Stali tak, w mocnym uścisku nic nie mówiąc przez dobre parę minut.
 Lekko odsunął ją od siebie, by móc się jej lepiej przyjrzeć, gdyż wcześniej nie miał nawet takiej opcji. Kiedy na nią spojrzał, nie mógł się nadziwić, że jego mała Kate jest całkiem inną osobą, niż parę lat temu. Długie, aż do pasa kruczoczarne włosy, szczupła (powiedziałby aż za szczupła, ale idealna) sylwetka. Już bez okularów na nosie i śmiesznego aparatu, w którym wyglądała tak bardzo dziecinnie.  Kiedy spojrzał w jej oczy, były jak zawsze, jak gdyby niewzruszone po tych paru latach. Szczere spojrzenie i tak pełne radości. Jednak doszukał się w nich lekkiego zmęczenia i bólu.  Odcień głębokiego, ciemnego morza. 
- Aż taki ze mnie dziwoląg się zrobił, że tak patrzysz? - powiedziała ze śmiechem.
- Po prostu... Woooa! Co czas robi z ludźmi? Ja.. nie mogę uwierzyć - odparł lekko zakłopotany i zmieszany wyglądem przyjaciółki. Gdy ostatnio ją widział była dzieckiem. A teraz stała przed nim piękna, świadoma swojej kobiecości młoda Kate Moore.
- To uwierz słońce! - odpowiedziała, puszczając do niego oko.
- Chodź tu, nie pieprz... mała -ostatnie słowo powiedział bardziej do siebie, wahając się. I tak była jego małą dziewczynką. Nieważne, że wydoroślała. Wziął ją z powrotem w objęcia. 
- Jezu, Katie, nie wiesz jak bardzo mi Cię brakowało! Na początku myślałem, że dostanę fioła. Wszystko tak bardzo nowe, inne. 
- Ale dałeś radę. Wiedziałam, że dasz. Wierzyłam - odetchnęła jego zapachem i dodała bezbarwnym tonem:
- Ja czułam się jak porzucony szczeniak. Zagubiony, porzucony szczeniak. 
- Tak Cię przepraszam! Nie wiem czemu się nie odzywałem. Czemu to się tak potoczyło? - bardziej zadał sobie to pytanie, niż stojącej w jego objęciach dziewczynie.
- Nie przepraszaj. Nie masz za co. To ja powinnam była wtedy nie dać się ponieść emocjom. Gdyby nie to myślę, że byłoby inaczej. Rozmawialibyśmy ze sobą, chociaż na te cholerne święta czy urodziny.
- To raczej ja nie powinienem tego robić. Na prawdę, nie wiem co mi wtedy strzeliło do tego łba! Byłem przybity tą całą rozmową, chciałem to jakoś rozładować, a zamiast tego spłoszyłem Cię i zniszczyłem to co było kiedyś. 
- Może przestaniemy tak gdybać i wspominać tę rozmowę, to nie ma sensu. Ja Cię rozumiem. Teraz zrozumiałam, nie musisz się tłumaczyć. 
- A czy nie jesteś tego samego zdania, że ten niezdarny pocałunek jest powodem naszej rozłąki? 
- No jestem, ale nie chcę do tego wracać - odparła z niechęcią. Wspomnienia powoli wychodziły z ukrycia. Znów to zobaczyła. Zakłopotaną minę swojego siedemnastoletniego przyjaciela, który chciał od niej czegoś więcej. STOP. Odrzuciła to na bok. - Ważna jest teraźniejszość. - powiedziała jakby do siebie. - Może chodźmy na kawę? Stawiam, gwiazdo - dodała z przekąsem puszczając oczko do chłopaka i tym samym rozładowując napięcie, które wisiało w powietrzu od dłuższej chwili, a Sheeran w odpowiedzi wywrócił oczami.
 Obeszli park i szli w kierunku pobliskiej kafejki.
- Może potem małe szaleństwo w jakimś klubie? - zaproponował, podnosząc brwi do góry w zachęcającym geście, obiecującym świetną zabawę. Jak ona dobrze to znała.- Niestety... Mama chcę Cię dorwać i zaprasza dziś na kolację - rzekła przewracając oczami.
- Jeżeli rodzice wzywają... nie ma rady! Ale myślę, że kolacja to niezły pomysł. Twoi starsi są tacy mili, zawsze byli - kiedy Ed wspomniał o rodzinie Kate czuła, że wkracza na niebezpieczny teren. 
 Nie jest przecież słaba, nie poryczy się. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. NIE.
Teddy, zapatrzony w dal nie widział reakcji przyjaciółki, która znacznie pobladła. Kontynuował dalej:
- Uwielbiam ich! Caroline zawsze gościnna, a Alex taki dowcipny. Katie mała, co jest? - zapytał zakłopotany zauważając, jak dziewczyna zostawia go daleko w tyle i teraz stała w milczeniu tyłem do niego.  
 Tej jednak łza zwilżyła policzek. Nie wytrzymała.



poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział III

 W pomieszczeniu zabrzmiały pierwsze dźwięki piosenki "I wanna be drunk when I wake up on the right side of the wrong bed..." ("Chciałbym być pijany kiedy się obudzę, na właściwej stronie w złym łóżku...").
 Kate była oczarowana tym całym "zamieszaniem". Pisk fanek (ale nie do przesady), okrzyki fanów, transparenty. To wszystko miało swoją magiczną atmosferę. Nie wspominając o samym Sheeranie. Jego głos to poezja. Zawsze lubiła, jak jej śpiewał i to, co wyrabiał z gitarą było nie do ogarnięcia. 
 Ale to nie robiło na niej największego wrażenia, bo bardzo dobrze to wszystko znała. Od początku. Większe wrażenie wzbudzał na niej całokształt tego całego przedstawienia.
 Kiedy wszystko dobiegło końca (miała wrażenie, że zbyt szybko) postanowiła, że pójdzie za scenę i postara się go jakoś dorwać, choć wiedziała, że były na to nikłe szanse. Jednak życie ją nauczyło, że warto próbować, a nawet jest to wskazane.
 I wcieliła swój mały plan w życie. Kiedy sala z lekka opustoszała, ruszyła ze swojego miejsca w stronę sceny. Nie wiedziała jakim cudem, ale pokonała wielką barierkę dzielącą ją od wielkiej sceny i ruszyła za nią.
 Miała nadzieje, że nie ucieknie jej tak szybko. Na pewno będzie miał jakieś spotkanie z fanami, czy coś w ten deseń. Nie myliła się. Kolejka po autografy malała, więc Kate nie musiała długo czekać aż całkiem zniknie. 
 Kiedy to nastąpiło postanowiła się pokazać i przywitać, ale kiedy na pełnym luzie wyszła zza filaru, za którym wcześniej się chowała, ktoś złapał ją za ramie i dość mocno pociągnął.
- Co do cholery!? - wrzasnęła przestraszona i gotowa do bójki. 
- Z tego, co mi wiadomo to teren zamknięty - rzekł neutralnym tonem jakiś goguś, zapewne ochroniarz. 
 O proszę, Sheeran. Teraz bawisz się z ochroną? - pomyślała sarkastycznie. 
- Może by mnie pan tak puścił, hę? - odrzekła rozwścieczona Kate. Kompletnie nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Tu nie miało być żadnych ochroniarzy! 
- Odprowadzę panią do samochodu, żeby mieć pewność, że dotrze pani do niego bez żadnych komplikacji - odparł rzeczowo ochroniarz.
- Czy raczej mieć pewność, że więcej tu nie wrócę? - prychnęła pod nosem. - Nie jestem jakąś zagorzałą fanką. Czy na taką wyglądam? - powiedziała wyrywając rękę z uścisku mężczyzny, a następne delikatnie ją rozmasowując. W środku płonęła gniewem. Była zła na siebie i swoją lekkomyślność.
- Już nie raz to przerabiałem - popatrzył na nią pogardliwie. - Także proszę bez sprzeciwu, zapraszam na parking główny. Niech się pani cieszy, że w ogóle jestem miły - dodał.
-Ta, bardzo - znów pojawiło się sarkastyczne prychnięcie. - Jeśli dziś tak bardzi sprzyja panu humor, może mógłby pan chociaż przekazać Edowi, że panienka Moore pozdrawia? To ważne - powiedziała błagalnym tonem. Może jest jakaś szansa, pomyślała. Facet popatrzył się na nią jakoś tak dziwnie, może trochę jak na czubka?
- Jak pan obieca, że powie, to już mnie nie ma, przysięgam - podniosła prawą rękę do góry, a drugą położyła na lewej stronie klatki piersiowej tak, jakby wykonywała gest "przyrzekam".
- Dobra, przekażę, ale to tylko dzięki humorowi! - odrzekł ochroniarz jakby nieco podniecony, a Kate ruszyła w stronę parkingu.
 
***
 
  Następnego dnia obudził ją dzwoniący telefon. Po wczorajszych wydarzeniach była tak zła na siebie, że po prostu wyciszyła dzwoniącą komórkę i cisnęła nią o najbliższą półkę. Jednak nie dawał za wygraną. Ciągle wibrował, leżąc na kredensie.    
 Podniosła głowę i spojrzała na zegarek. Była 10:30. Złapała telefon i zerknęła na wyświetlacz. 

  "Numer nieznany" 

   Na wpół przytomna zignorowała to i poszła do łazienki. 
  Kiedy wyszła znów dzwonił, ale tym razem była to Rose. 
- I jak tam nasz mały Ed? - zapytała podekscytowana.
- O mnie to już nie raczysz zapytać? - zaśmiała się Kate.
- Oj daj spokój. Mów jak Teddy! - ponagliła ją. 
- Wszystko po staremu. Serio. Tylko już nie taki mały, jak wspomniałaś - kiedy to powiedziała usłyszała w uchu krótki śmiech Rose. 
- I tyle masz do powiedzenia? Rozmawiałaś z nim?
- A co mam opowiadać? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, lekko podirytowana. - No co ty. Kiedy miałabym z nim porozmawiać? Wierz mi, próbowałam, ale jakiś ochroniarz rzucił się na mnie i nici z mojego szatańskiego planu. Wziął mnie chyba za jakiegoś psycho-fana czyhającego na Sheerana - odparła zniesmaczona.
- To co ty tam musiałaś wyprawiać, że ochrona zainterweniowała? Mogłam pójść z tobą, żeby się później za ciebie nie wstydzić.
- Ha ha ha - zaimitowała śmiech. - Słuchaj, pogadamy potem? - zobaczyła, że w telefonie wciąż nabywa wiadomości. Pewnie ktoś nagrywa się na pocztę głosową. - Ciągle ktoś się dobija i dzwoni od rana. Nie ma dla mnie litości.
- Jasne, trzymaj się! - pożegnała ją Rose ze śmiechem, a Kate szybko się rozłączyła i odebrała kolejne połączenie, teraz z kolei od nieznanego numeru.
- Tak? - zapytała grzecznie, nie chciała na wstępie opieprzać nieznajomego o ciągłe zajmowanie linii. 
- Nie? - śmiejąc się,zaprzeczył dziwnie znajomy głos. Czyżby się przesłyszała? Lekka paranoja?
- Nie wierzę! - wykrzyknęła ze śmiechem, zakrywając usta dłonią.
- To uwierz słońce! Jak za dawnych lat, nie? Masz szczęście, że trafiłaś wczoraj na Sama. Wiele się o tobie nasłuchał, więc jak się przedstawiłaś od razu wiedział kim jesteś. No i masz szczęście, że nie zmieniłaś numeru telefonu - usłyszała po drugiej stronie linii ten głos.
 Nie, to nie była paranoja.











piątek, 2 listopada 2012

Rozdział II

 Kiedy dziewczyna się rozbudziła, było grubo po dwunastej w południe. 
 Cholera! Będzie nieźle, jak nie dostanę nigdzie tego pieprzonego biletu - zaklęła w myślach i poszła do łazienki zrobić ze swoją osobą porządek.
 Pół godziny później była przygotowana na jakiekolwiek wyjście poza dom. Wyjęła telefon z kieszeni i wybrała numer do Rose.
- No, co tam Kat? - zabrzmiał w jej uchu znajomy głos. 
- Jest sprawa. Ważna - odpowiedziała wymijająco, naglącym tonem.
- Słucham uważnie - dziewczyna zabrzmiała bardziej poważnie.
- Może miałabyś ochotę pójść ze mną na ten koncert... - zaczęła Kate, ale nie dokończyła, gdyż przyjaciółka jej przerwała.
- Wiem o co chodzi, nie trudź się - rzekła Rose z uśmiechem na ustach.
 Aż tak jestem przewidywalna? Dzięki - pomyślała.
- Z wielką chęcią poszłabym z tobą, naprawdę. Sama chciałabym zobaczyć na żywo starego Eda w akcji.
- Ale? - zapytała z powątpiewaniem. 
- Są pewne komplikacje... Mama niezbyt dobrze się czuje, rozumiesz - odparła z nutką żalu dziewczyna.
- Znów atak?! - wybuchła przerażona Kate.
- Niestety, ale na razie jest w miarę... stabilnie?
- Zaraz u ciebie będę, dosłownie chwila!
- Nie, ty podnosisz swoja zacną dupę i idziesz po bilet, bo znając ciebie, jeszcze go nie masz, a potem kierunek: koncert - zaprotestowała stanowczym tonem Rose.
- Słuchaj, nie zostawię cię tak samej.
- Nie jestem sama, zresztą brat ma zaraz tu być i podobno zostanie już na stałe, także nie ma się co zamartwiać moim życiem, lepiej pomyśl o sobie. Chociaż ten raz. I zrób to dla mnie, bo wiesz jak bardzo chciałabym być tam z Tobą. I daj znać jak coś zdziałasz. 
- Rosie... - westchnęła ociężale Kate.
- Nie ma żadnego sprzeciwu! Raz dwa załatwiaj bilet, zresztą myślę, że będziemy stale w kontakcie, więc i ty i ja damy sobie jakoś radę bez siebie. Zrozumiano?
- Dobra, ale dzwoń w razie jakiejkolwiek potrzeby! Wiesz, że zawsze jestem do twojej dyspozycji.
- Ty się o mnie nie martw, lepiej uważaj na siebie, kochana. Trzymam kciuki, żebyś chociaż dostała ten bilet. Zauważ, że my tu gadu gadu, a biletów zapewne ubywa!
- Okej, już się rozłączam. Melduj się co godzinę - nakazała.
- Się robi, ale Ty to samo! Miłej zabawy.
- Trzymaj się Rosie - Kate nacisnęła czerwoną słuchawkę i ponownie wybrała numer, ale tym razem do radia, gdzie owe bilety miały być w sprzedaży.
 I były. Tylko dwa ostatnie, ale na szczęście się załapała. Koncert miał się rozpocząć o 19.00, więc zostało jej jeszcze trochę czasu na przyszykowanie obiadu, samej siebie oraz na dojazd.
 ***

 O 18.00 była na placu. Stała w gigantycznej kolejce. Ale lepsze to, niż w ogóle nie pojawienie się na koncercie. Nagle nadjechał jakiś samochód, z którego wyszedł sam On, ale ledwo co na niego spojrzała. Niezły tłumek zerwał się w jego kierunku i kompletnie nic nie dało się dostrzec, prócz setki napierających na siebie ludzi. Dzięki temu kolejka zmniejszyła się, więc Kate szybko znalazła się na widowni. Zajęła sobie świetne miejsce - będzie widziała dokładnie całą scenę. Było jeszcze dobre piętnaście minut do rozpoczęcia, więc chwyciła swój telefon i zadzwoniła do Rose. 
- W końcu! - odsapnęła z ulgą przyjaciółka.
- Uwaga: melduję się! Jestem w kawałku i stoję już na widowni.
- Masz szczęście!
- A jak mama? - zapytała z lekka niepewnie Kate.
- Nie ma co się martwić Kat, naprawdę. Jest już ok. Nie przejmuj się i baw się dobrze, może w końcu się spotkacie.
- Nie ma takiej szansy, żeby mnie zobaczył. Nawet sobie nie wyobrażasz ile jest tu ludzi! - popatrzyła na ogromny tłum fanów. - Zaczyna się. 
- Wierzę w ciebie, mała - odparła na pożegnanie Rose.
 No i zaczęło się. Zapadł mrok, który dodawał atmosfery i uroku. Po chwili na scenę wskoczył nikt inny, jak Sheeran. Wszystkie reflektory były skierowane na niego.
 Nie, On wcale się nie zmienił, pomyślała. No dobra, może trochę zmężniał. Tak poza tym wszystko po staremu, jeśli chodzi o kwestię zewnętrzną. Kolorowy t-shirt, spodnie z krokiem, trampki i szeroki, zaraźliwy uśmiech na twarzy. No i nie da się pominąć rudej i bujnej czupryny jak zwykle w nieładzie. Tak, to stary Eddie.
 Na jej twarzy można było dostrzec szeroki i pełen dumy uśmiech.






czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział I


 Zamknęła notatnik i weszła do łóżka, szczelnie opatulając się kołdrą i zakładając słuchawki na uszy. Nastawiła radio w telefonie na swoją ulubioną stację. Szybko tego pożałowała. Właśnie została puszczona Jego piosenka.
 Przymknęła oczy i dała się ponieść muzyce. "You know I'll fight my corner and that tonight I'll call ya after my blood is drowning in alcohol no I just wanna hold ya" ("Ty wiesz, że wywalczę swój kąt i dziś zadzwonię do Ciebie, po tym, jak moja krew zatonie w alkoholu. Nie... Ja tylko chcę Cię trzymać"). 
 Kiedy zabrzmiała ostatnia nuta, rozległ się w jej uszach donośny głos spikera. 
- Tak moi drodzy. Ten zaledwie dwudziestojednoletni chłopak z Halifax to człowiek muzycznie utalentowany. Jego płyta "+" góruje na listach przebojów i  w przeróżnych rankingach! Chyba każdy wie, o kogo chodzi?! Tak, to Ed Sheeran i jest tu, z nami!
- Witajcie, pozdrawiam wszystkich! - rozbrzmiał roześmiany, znajomy głos w jej głowie. Spowodował, że na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Ale... Ed jest z nami nie bez powodu! Ed... 
- Ah, tak. Więc zapraszam was wszystkich na mój mały koncert, który będzie miał miejsce niedaleko mojego kochanego rodzinnego miasteczka, już jutro! Dochód 
z widowiska będzie przeznaczony na cele charytatywne! Gorąco zapraszam, będzie świetna zabawa!
- Dokłaaaaaaaadnie! - wykrzyczał prezenter. - Więc do roboty i jak najszybciej zamawiajcie bilety, bo  niestety jest ich ograniczona ilość! Bilety można nabyć tu, u nas! A warto, warto! A teraz wracamy do naszego poprzedniego tematu, czyli...
 Kate gwałtownie wyłączyła rozgłośnię, a myśli kotłowały się w jej głowie. Nie wiedziała, jakim cudem jeszcze ani razu nie była na żadnym z jego większych widowisk. Postanowiła to zmienić.
 Choćby nie wiem co, pójdę tam! - pomyślała i pogrążyła się we śnie.













Prolog

              "And this is how it all begins..."


"Tak dobrze cię znam. Może znałam? Ale przecież byliśmy sobie tak bliscy.
 Niczym starszy brat.
 Co się stało, że już tak nie jest? Tak dobrze znałam, że dziwnie się czuję, kiedy widzę cię na wielkim ekranie spełniającym swoje największe marzenia. Wydoroślałeś, to na pewno. Może wyrosłeś już ze mnie? Ciągle mi cię brak. Od tej pory, kiedy wyjechałeś i zostawiłeś mnie tu samą czuję się okropnie.
 Nie sprzeciwiałam się, bo wiem, jaką rolę grają marzenia podczas naszej krótkiej egzystencji na ziemi.
 Ale teraz cholernie mi cię brak. Czuję się głupio i dziwnie bezsilnie. Nienawidzę siebie takiej. Takiej żałosnej.
 Nasze drogi się rozeszły. A nikt nie jest bez winy.
 I nie mam zamiaru Cię obwiniać".