niedziela, 3 listopada 2013

ROZDZIAŁ XIX - KONIEC

  Jechała cała zalana swoimi łzami. Ledwo widziała na oczy. O dziwo jeszcze nie spowodowała żadnego wypadku. Nawet o tym nie myślała. To nie było istotne, że mogło jej się coś stać.
  W głowie miała tylko jedno: Rose. Swoją kochaną, oddaną Rose. Tak bardzo delikatną, tak niewinną. Jak ona mogła zrobić coś tak brutalnego?
  Kate nie potrafiła o tym myśleć, a nawet nie chciała. Wciąż miała nadzieję. Słabą i ślepą. Ale nadzieja to tylko nadzieja.
  Wzięła kilka głębszych wdechów. Przetarła spuchnięte, czerwone oczy, po czym dodała gazu. Jeszcze kilkanaście kilometrów niepewności i nadziei, która bladła, bladła i coraz mocniej bladła.


                                         *


  Dzwonił do Eda chyba już z setny raz. Nadaremnie. Co jest nie tak z tym gościem? Ostatnio Liam całkowicie go nie poznawał. Cóż, może w ogóle nie poznał go aż tak dobrze? A wydawało się, że znał go jak własną kieszeń. Jednak nawet one bywają często zaskakujące.
  Jak na razie pozostało mu tylko czekać. Zrezygnowany opadł na sofę stojącą w salonie Rudzielca.


                                          *


  Jacob wciąż wierzył. Wierzył, że jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze wszystko można naprawić. Będzie walczył. Do samego końca.
  
 Po części obwiniał się za to. Mógł temu zapobiec. Niestety zjawił się za późno, by coś zrobić.
- Rosie… Moja mała, kochana Rosie… - szeptał zachrypniętym głosem.
  Po jego zarumienionych od emocji policzkach spływał potok łez. Nie wstydził się tego, wręcz przeciwnie.
  W swym uścisku ciągle trzymał jej nadal delikatną dłoń, na którą spadały jego słone łzy.
 Jedna, po drugiej. 


                                           *

  Po pół godzinie jazdy była przed domem pani Wright. 
  Wydawałoby się, jakby wewnątrz nikogo nie było. Ale przecież po co Jake niepotrzebnie by ją tu sprowadzał. Musiał być jakiś powód, cokolwiek.
  Wyszła z samochodu Liama na lekko chwiejnych nogach. Mocno zaciskała pięści i szła przed siebie. Wciąż miała nadzieję, że Jacob trochę wyolbrzymiał i nie jest tak, jak mówił. Przecież nie może tak być.
  Drzwi do środka były otwarte. W domu panowały egipskie ciemności. Na początku ją to przerażało, ale potem sobie z tym poradziła. Coś w środku zabroniło jej nacisnąć włącznik światła. Czuła, że tak musi być.
  Przez krótką chwilę stała w bezruchu, wsłuchując się w nieprzeniknioną ciszę. Piętro wyżej usłyszała cichy szloch. Postanowiła pójść w ślad za nim.
  Po chwili wiedziała skąd dochodzi ten dźwięk. Łazienka.
  I miała rację. Tylko tam świeciło bladziutkie światełko.
  Bała się, co zastanie za drzwiami prowadzącymi właśnie tam. Zorientowała się, że ręce jej dygoczą, a serce o mało nie wyskoczy z klatki piersiowej. Czas stawić temu czoła.
  Przekroczyła niewielką granicę dzielącą ją od pomieszczenia, w którym paliło się światło.
- Jacob!? – wyszeptała urywanym głosem na widok obojga przyjaciół. Chłopak nawet nie zareagował. Kate bardzo powoli i ostrożnie podeszła do siedzącego na chłodnych płytkach Jacoba i delikatnie dotknęła jego pleców. Pod wpływem jej dotyku, wybudził się z odrętwienia, w którym najwyraźniej tkwił od dłuższego czasu. Jego oczy kiedyś wesołe, rozpromienione i pełne ciepła, teraz wyglądały okropnie. Przekrwione i wpół zamknięte. To już nie był ten sam Jake. Widać w nich było żal, bezsilność, strach, a przede wszystkim poczucie winy, jakby to on był winien temu wszystkiemu.
  Przyjaciel siedział koło wielkiej i szerokiej wanny, w której było coś, o czym nie chciała nawet myśleć. W tym momencie cała nadzieja zgasła, odeszła. Szybko pomknęła wzrokiem w innym kierunku. Na razie nie było czasu na rozklejanie się.
- Musimy wezwać pomoc, nie można tego tak zostawić – starała się mówić składnie i wyraźnie. Jak na razie nieźle jej to wychodziło.
- Nie mogę. Ja… nie mogę. Już nigdy nie poczuję jej delikatności, już nigdy. Nie chcę, by ją zabrali – odpowiedział drżącym i załamanym głosem, po czym wybuchł histerycznym płaczem.
  Nigdy w życiu nie widziała go tak rozbitego. W tym momencie sama miała ochotę się złamać, ale przecież nie mogła. Nie teraz.
  Wzięła głęboki wdech i ostrożnie podążyła wzrokiem ku wannie. Rose wyglądała jak zwykle pięknie, nawet na łożu śmierci. Tak niewinnie. Jej drobne ciało spokojnie tonęło w przejrzystym lustrze wody. Na sobie miała piękną, równie delikatną, co ona białą sukienkę. Kate doskonale ją znała, to była ta sukienka... Na to wspomnienie lekko się uśmiechnęła, ale za chwilę wpadła w okropną panikę. Czuła, że łzy kapią z jej oczu tak obficie, jak Jacobowi. Teraz oddech miała płytki i szybki, a z jej klatki piersiowej wydobywał się dziwaczny świst. Dopiero do niej dotarło to, co się stało.
 Rose odebrała sobie życie.
- Dlaczego? - wykrzyczała nieswoim głosem, aż Jacob się wzdrygnął. Ten krzyk w końcu sprawił, że chłopak oprzytomniał.
- Sam zadaję sobie to pytanie. Przecież miała mnie. Ciebie. Wiem, że mama była dla niej najważniejsza, ale przecież jestem też i ja. Przeszlibyśmy przez to razem. Już nawet miałem koncepcję jak. Nie wyobrażam sobie przyszłości bez niej, to jest cholernie trudne. Ja... Ja...
  Powoli ogarniała ją panika, jak zwykle w podbramkowych sytuacjach. Nie potrafiła sobie z nią radzić.
  Zaczęło się.
  Łzy same cisnęły się jej do oczu, chociaż tego nie chciała, ale czuła, że tak musi być. Z doświadczenia wiedziała, że lepiej będzie, jeżeli nie będzie się opierać. Serce zaczęło coraz szybciej bić, wręcz kołatało. Po chwili myślała, że zaraz dosłownie wyskoczy jej z klatki piersiowej. Na dodatek oddychanie nie pomagało. Łapała powietrze szybko, do końca go nie wypuszczając. Przypominało to charkot jakiegoś zwierzęcia. Dusiła się, dławiła. Na jej czoło wstąpiły kropelki potu, które z czasem opanowały jej całe ciało.
  Jak za każdym, pierdolonym razem.
  Przerażający widok przyjaciółki podziałał na Jacoba o dziwo kojąco. Przede wszystkim przestał płakać, co nawet dla niego było lekkim szokiem, że zdołał to opanować. Chociaż na chwilę przestał myśleć o tym, co stało się z Rose. Całą swoją uwagę skupił na Kate, z którą teraz nie było najlepiej.
  Czuła przypływającą energię, która w jednej sekundzie malała, a w drugiej rosła. I tak na zmianę. W jej żyłach tętno wzrastało coraz bardziej i bardziej. Odpychając od siebie Jacoba, chwiejnym krokiem podeszła bliżej wanny. 
  Biała, zwiewna sukienka, choć mokra nadal wyglądała olśniewająco, a nawet ta dramatyczna sceneria dodawała jej większego uroku, jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało. Jej blond włosy lekko poruszały się w rytm kołyszącej wody, a lekko sine powieki były zamknięte. Niewątpliwie wyglądała jak aniołek.
  Potok łez Kate spływał centralnie do wody, w której znajdowało się ciało przyjaciółki i mieszał się z nią. Jacob, który już w miarę otrząsnął się z szoku, w milczeniu oraz w ciągłym pogotowiu stał za Kate.
  Czuła, jakby jej mózg przestał pracować. Zimne dreszcze opanowały jej ciało. 
  Dusiła się. Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że Rose nie żyje. W końcu powiedziała to na głos.
- Przed śmiercią nie ma żadnego ratunku
  Była świadoma tego, że krzyczy. Lecz swego krzyku nie słyszała.
  Nie mogła się oprzeć tej pokusie i zamknęła oczy. 
  Upadła, co było dla niej ukojeniem.


                                              ~*~



 - Nie poddawaj się - usłyszała rozpromieniony i bardzo znajomy głos. Zamiast ciemności widziała olśniewający blask, który sprawiał, że poza nim nic więcej nie mogła dostrzec.
- To, że ja to zrobiłam, nie znaczy, że Ty możesz - powiedział śpiewny głos. Kate chciała zaprzeczyć, ale zorientowała się, że nic nie może zrobić. Ten piękny głos należał do kochanej Rose. Zapewne to było jej głupie wyobrażenie, ale efekt tego - nieziemski.
- Nie mogłam dłużej tego znosić, byłoby mi zbyt ciężko. Choroba mamy wyniszczała mnie tak samo, jak ją. Aż w końcu musiało się stać coś przełomowego. I stało. Nie miej mi tego za złe. Wiem, że doskonale to rozumiesz. Będę przy tobie, pamiętaj. Nie poddawaj się, Bóg się mną zaopiekuje i wybaczy to, co zrobiłam - głos słabł z każdym wypowiedzianym zdaniem. Aż w końcu ucichł całkowicie. 
  Ta cisza była przerażająca.



                                               ~*~



  Ten dzień był wyjątkowo słoneczny. Przecież nie mogło być inaczej. Zgromadziło się tu prawie całe miasto, a nawet więcej społeczeństwa. Mnóstwo osób. Nic dziwnego. Przecież samobójstwo młodziutkiej dwudziestolatki, to sensacja. Wiele z nich widziała po raz pierwszy w życiu. Kiedy patrzyła na ten cały tłum robiło jej się niedobrze. Mogła policzyć na palcach u jednej ręki, ile osób w miarę dobrze znało jej przyjaciółkę, siostrę. 
  Zdziwił ją fakt, że zawsze uciekający ojciec Rose, a zarazem mąż pani Wright stał kilka metrów dalej, wyraźnie skruszony i przybity. Płakał. Tak samo, jak Paul. Na jego widok w jej sercu zrobiło się cieplej. Jego łzy to było coś niespotykanego. Z dużym zainteresowaniem obserwowała go.
   Następnie zwróciła uwagę na własną mamę i brata. Widać było, że też to przeżywali. Cieszyła się, że są razem z nią, lecz mały Harry był zbyt bardzo poważny. Kate się nim przejmowała. Obok nich, tak samo poruszeni, co wszyscy stali rodzice Eda. 
  Na koniec pomknęła wzrokiem ku Jacobowi. Wydawało jej się, że to on najbardziej cierpi. Teraz wydawał się taki opanowany. Ponury, ale elegancki wyglądał tajemniczo co dodawało mu niezwykłego uroku. Na jego twarzy nawet nie pojawiła się ani jedna łza. Zachowanie chłopaka było lekko niepokojące, ale wiedziała, że Jake jest i będzie rozsądny.  Pomoże mu, razem z Edem jak najlepiej potrafi. Teraz mają tylko siebie. 
  Nawet nie czuła, że po jej policzkach spływają łzy. Ale nie było to coś złego.
  Z zadumy wyrwał ją warkot silnika. Po drugiej stronie cmentarza dostrzegła znajomą sylwetkę.
  Liam. 
  Puściła rączkę brata i odeszła od zgromadzonego tłumu. Chłopak właśnie założył kask na głowę i nacisnął gaz. Mimo desperackich machań Kate rękami, Liam odjechał z piskiem opon, wcześniej żegnając się z nią gestem podniesienia ręki w górę. Nawet na nią nie spojrzał. To było cholernie dziwne. Jeszcze nie wiedziała, że było to ostatnie ich spotkanie. Ogarnęło ją dziwne uczucie, które odeszło tak szybko, zarówno jak się pojawiło.
  Poczuła lekki, ciepły wiaterek otulający jej ciało. Wiedziała, że to była Ona. Czuła, że jest przy niej zawsze, nie odstępuje jej ani na krok. Kate czuła również, że to, co się stało, to nie przypadek. Tak musiało po prostu być. Pogodziła się z tym.  Rose była zbyt delikatnym aniołem, by żyć na tym okrutnym świecie, który ją niszczył i był dla niej toksyczny. Tam, gdzie teraz się znajduje, na pewno jest jej o wiele lepiej.   Nie potrafiła bliżej sprecyzować, skąd tego wszystkiego była tak pewna. Po prostu to było zakodowane w jej głowie.
  Nagle poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
 Ed.
- Kto to był? - zapytał, troskliwie patrząc w oczy Kate. 
- Nie wiem. Nikt - odparła zdecydowanie. Nawet nie była do końca pewna, dlaczego skłamała. Chłopak przeczuwał, że był to Liam, jednak zignorował to.
- Trzymasz się jakoś? - w tym momencie stanął centralnie przed nią. Ich spojrzenia się spotkały. 
- Nie wiem. A ty? - zapytała. Wiedziała, że jemu też było bardzo ciężko. 
- Posłuchaj, zaczniemy wszystko od nowa, dobrze? Razem przez to przejdziemy. Rozpoczniesz studia w Londynie, co ty na to? A Jacob zamieszkałby razem z nami. Mam mnóstwo nowych planów, tylko potrzeba chęci i pomocy - zignorował pytanie dziewczyny i mówił z takim zapałem, jakby chciał góry przenosić. - Kate, do cholery, musimy zadziałać! Ruszyć dalej! Zrobić coś, rozumiesz? 
  Kate kiwnęła twierdząco głową. Podobało jej się to. Ta stanowczość. Nigdy wcześniej go takiego nie widziała. Skąd w nim tak dużo pozytywnej energii? 
- To jak, wchodzisz w to? W początek czegoś nowego? - kiedy zadał to pytanie, wyciągnął ku niej dłoń, którą ona mocno chwyciła.
- Wchodzę - powiedziała z nikłym uśmiechem na ustach. 


                                           ~*~

                                

"Dream on little dreamer..."




                                  Wystąpili: KLIK 







                          

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział XVIII

"Only know you've been high when you're feeling low"





- Dajesz, stary. Jeszcze tylko parę kroków. Jeden, dwa, trzy, cztery. O, już prawie. No, jeszcze kolejne cztery i odpoczniesz – mówiłem do siebie w myślach, bądź też na głos. Już nie bardzo się orientowałem. Czułem, że tracę grunt pod nogami i nie tylko. Jedyne, czego najmocniej pragnąłem w tej chwili to usiąść. Dać spokój moim obezwładnionym nogom, które już i tak nie potrafiły utrzymać równowagi całego ciała.
Tak! W końcu jakiś ciemny zaułek. Nie wiem, jakim cudem tam dotarłem, ale zrobiłem to.  
 Cisza, ciemność. Tego właśnie potrzebowałem.
 Nie dbając o porządek panujący dookoła mnie, runąłem na krawężnik, niezbyt wygodnie opierając się o kontener. Normalny człowiek odczułby przeszywający ból, kiedy ciało upada na beton, ale ja nie czułem nic. W tym momencie ból fizyczny był niczym w porównaniu do tego, co działo się w mojej głowie.
 Chaos, chaos i jeszcze raz chaos.
 Rozejrzałem się dookoła, ponieważ wcześniej nie miałem takiej okazji. I było to wielkim błędem.
 Czy to było to miejsce?
 Tak.



 Wspomnienia powróciły.

***


 Czułem, że zaraz puszczę pawia. Szybko wybiegłem z klubu, w którym od razu człowiekowi robiło się gorzej od tych rażących po oczach świateł i głośnej, basowej muzyki. Nawet nie wiem za bardzo jak się tu znalazłem. To całkowicie nie moje klimaty. Wychodząc z budynku, natknąłem się na nieliczną grupkę osób, których śmiało mogłem określić jako ćpunów. Przechodząc przez sam środek tego całego „tajnego” zgromadzenia drwiąco się zaśmiałem. Jeszcze na tyle kontaktowałem, że mogłem zauważyć, jak wszyscy popatrzyli na mnie tymi swoimi nieprzytomnymi ślepiami.
- Jak tak można? – powiedziałem sarkastycznie i półszeptem do siebie. Chyba półszeptem… Nieważne.
 W każdym bądź razie prawie sprawnie ominąłem bandę narkomanów i szedłem przed siebie. Zrobiłem dosłownie kilka małych kroczków i poczułem tą nieprzyjemną żółć w gardle, a w głowie zawirowało jeszcze bardziej niż wcześniej. Runąłem jak długi na chodnik, żeby choć trochę odsapnąć. Oczy same się zamknęły i już czułem, że odpłynę. Gdyby nic mi w tym nie przeszkodziło, spokojnie zasnąłbym na ulicy. No właśnie…   
 Jednak przeszkodziło i nie było mi dane spokojnie wyspać się na jezdni. Niczym rasowy żul. Rudy śpiący na ulicy… To dopiero byłaby atrakcja!
 Niestety, jak już wspomniałem nie było mi to pisane. Dostałem centralnie w środek głowy czymś szeleszczącym i miękkim, co po zetknięciu się z moją czupryną spadło mi pod nogi. W tym samym czasie wyminęła mnie w biegu bodajże jakaś dziewczyna, o włosach tak samo długich i ciemnych jak Kate. Zapewne pakunek, którym dostałem w łepetynkę należał do niej, więc postanowiłem jej go zwrócić. Dość szybko wstałem z chłodnego podłoża i starałem się iść w ślad za właścicielką owego pakunku. Zdawałem sobie sprawę, że biegłem zygzakiem, ale lepsze to, niż nic. W pewnym momencie zorientowałem się, że dziewczyna zniknęła mi za rogiem. Musiałem przyznać, że dziewucha ma tępo. Skręciłem do ciemnego, ślepego zaułka. Nie powiem, zrobiło się delikatnie przerażająco, na co wpływały jeszcze promile zawarte w mojej krwi. Towarzyszący mi zapach też nie był zbyt zadowalający. Zdałem sobie sprawę, że parę metrów przede mną stoi kontener na śmieci, co wyjaśniało ten odór tkwiący w powietrzu. Zaczęło mną trząść, trochę ze strachu, ale też z zimna. W egipskich ciemnościach, jakie tu panowały nie mogłem niczego się dopatrzeć.
- Gdzie ja w ogóle do cholery jestem? – pomyślałem i całkowicie zapominając o tajemniczej torebeczce, którą trzymałem jak najmocniej potrafiłem w lewej dłoni zamierzałem uciekać stąd gdzie pieprz rośnie. Nie było tu zbyt miło.
 Kiedy już odwróciłem się do tyłu i miałem zamiar opuścić to cuchnące coś, zamarłem w bezruchu.
 Całym mną wstrząsnął głośny i donośny krzyk. Był to krzyk rozpaczy, żalu, nostalgii, wściekłości, szaleństwa… OPĘTANIA. Trwał tak długo, aż nie ocknąłem się z dziwnego transu, w jaki popadłem i nie podążyłem za tym chropowatym głosem.
 Za śmierdzącym kontenerem odnalazłem moją małą tajemnicę. A była nią szczuplutka dziewczyna zwinięta w kłębek z rozmazanym, ciemnym makijażem i potarganymi włosami. Mówiąc delikatnie: Wyglądała jak śmierć. O dziwo, kiedy ją zobaczyłem nie odskoczyłem od niej jak oparzony, wręcz przeciwnie. Przykucnąłem i odruchowo dotknąłem jej nagiego i wychłodzonego ramienia, na co ona momentalnie podniosła na mnie te swoje wielkie, fiołkowe oczy i pod wpływem mojego dotyku wstała na równe nogi, nieco się chwiejąc. Jej krzyk przeszedł w łkanie równie przerażające, co przedtem.
 Gdy podpierając się o ścianę i starając się wyprostować by dorównać dziewczynie wzrostem dojrzałem, że coś zwisa jej z ręki w tym miejscu, gdzie przeważnie pobierana jest każdemu z nas krew do badań. Od razu wiedziałem, co jest na rzeczy, zarówno jak i co znajduje się w tajemniczym pakunku. Po przemyśleniu sytuacji schowałem go do tylnej kieszeni spodni.
- Uderz mnie – kiedy usłyszałem ten cichy szept, nie mogłem się pozbierać. Powoli wyprostowałem głowę by móc spojrzeć w jej oczy. Cała się trzęsła, nerwowo mrugała oczami, usta wykrzywiała w nienaturalny sposób, a jej zwinne palce musiały być stale w ruchu. Teraz wyglądała tak niewinnie i biednie.
- Uderz. Uderz. Uderz. Uderz. Uderz – powtarzała raz po raz, niczym w transie. Ja stałem w bezruchu, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Mierzyłem ją tylko wzrokiem.
- Uderz! – wykrzyknęła nagle swoim zachrypniętym, gardłowym głosem, zauważając, że nic nie robię. Tylko wybałuszałem oczy. Zapewne wyglądałem jak idiota, ale pomińmy to. 
- Chcę coś kurwa w końcu poczuć! – wychrypiała, wciąż krzycząc.
 Po tych słowach zdecydowanie złapałem ją za kark i wpiłem się w jej suche, wąskie usta, które mimo to były urzekające. Znalazłem w nich ukojenie. Dziewczyna z równą dzikością, co ja oddała pocałunek. Zauważyłem, że zaczyna brakować jej tchu.  Nie mogła oddychać. Wiedziałem, czego potrzebuje.
 Z rezygnacją osunęła się na ziemię, a ja niepewnie podałem jej należący do niej pakunek. Łapczywie złapała go ode mnie i popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym wdzięczności.
- Skąd to masz? To jest moje – odparła słabym głosem.
- Wiem, że to należy do ciebie. Dlatego tu jestem. Chciałem zwrócić ci zgubę – mówiłem w miarę składnie, ale lekko drżącym głosem.
Zanim się zorientowałem dziewczyna wbiła strzykawkę ponownie w skórę. Jednak tym razem była cała pełna.
- Dziękuję. Czuję coś. Czuję… Dzięki tobie – szeptała. Ponownie przykucnąłem.   Dzieliło nas spokojnie pół metra. Nogą przysunęła w moją stronę mały pakunek. O wiele mniejszy niż tamten. – To wyzwolenie. Zobaczysz, da ci to wyzwolenie.
 Po tych dziwnych słowach pociągnęła za mechanizm i cała zawartość strzykawki, za jednym zamachem została podana. Ciało dziewczyny przeszył wielki spazm.
- Dziękuję – chciała powiedzieć, ale już nie mogła. Wyczytałem to z jej ruchu warg. Wyzwolenie odebrało jej mowę. Jej oczy raptownie znieruchomiały, tak samo, jak całe ciało. Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi.
 Przecież to miało być wyzwolenie, ale nie takie. Nie wyzwolenie z ciała. Jednak tak się stało. 
 Dopiero wtedy, po raz pierwszy raptownie odskoczyłem od dziewczyny. Ze strachem w oczach spojrzałem na małą torebeczkę.
 Zacisnąłem ją mocno w swojej dłoni i ruszyłem do biegu. Nadal odurzony alkoholem biegłem zygzakiem. Jak przedtem. Jakby nie było całej akcji. 
 Jakby wyzwolenie nie odebrało jej życia.

 ***



 Siedziałem zwinięty w kłębek za kontenerem. Cuchnęło jeszcze bardziej niż wtedy. W dłoni mocno zaciskałem wyzwolenie. Ktoś w oddali przeraźliwie krzyczał, ale nikogo nie było w pobliżu. Po paru minutach zorientowałem się, że tym, kto krzyczał, byłem ja.











 Ufff. W końcu jestem. Przeżyliśmy tą długą przerwę, mam nadzieję przynajmniej, że przeżyliście! ;)
 Życie, jak to życie... Często nas wykiwa i jak sobie coś zaplanujemy, to nie jesteśmy zdolni by to realizować. Tak było w moim przypadku. Zaplanowałam, że powrócę jak najszybciej, a to się nie udało. Jednak jakoś się zebrałam i jestem tu. 
Jeżeli macie mi za złe tak długą nieobecność, możecie śmiało o wszystko pytać, odpowiem! (link do zadawania pytań poniżej)
 Rozdział inny niż wszystkie. Czy to dobrze, czy źle, sami oceńcie ;) 
 Co do czasu pojawiania się następnych chapterów nie potrafię tego określić. Jak wiecie są teraz wakacje, praktycznie w ogóle nie ma mnie w domu, a jak już jestem to przeważnie w południe. Mimo braku czasu staram się robić co tylko mogę, uwierzcie mi! 

Pozdrawiam serdecznie każdego z osobna i dzięki za miłe słówka, dają niezłego kopa! 
Trzymajcie się ciepło (:




Lots of Love ~ Marakselox



niedziela, 26 maja 2013

ZAWIESZAM!

 Z przykrością stwierdzam, czy też nie, że zawieszam tego oto bloga do ODWOŁANIA. 
Nie potrafię uporządkować własnego życia, potrzebuję dłuższej chwili do przemyślenia wielu bardzo ważnych spraw. Doskonale zdaję sobie sprawę, że i tak nie bywam tu za często. Inaczej jest, kiedy odbiorcami jest trzydzieści osób, a inaczej, kiedy cztery. Ale tu nie oto mi teraz chodzi, po prostu muszę się pozbierać. Otrzepać tyłek po upadku, powolutku wstać i iść małymi krokami do przodu. Obiecuję, że kiedy powrócę będę przygotowana. Rozdziały będą dodawane dość często, tak samo z one-shotami. Pragnę zauważyć, że pamiętam o dwóch shotach, które daaaawno temu obiecałam napisać z dedykacją. 
 Na koniec zdradzę, że planuję całkiem nowe opowiadanie na całkiem nowym blogu, ale na to będzie jeszcze czas. Na pewno dowiecie się w pierwszej kolejności! 
 Trzymajcie się jakoś! Pozdrawiam! xx


All we need is faith

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział XVII

 Oddychaj, oddychaj, oddychaj. 
 Dziewczyna nie miała czym wymiotować. Dziś nawet nic nie tknęła, nie wspominając o wczorajszym dniu. Kiedy Liam zbiegł na dół, Kate zdążyła wypluć żółć, która podeszła jej do gardła w momencie, gdy usłyszała "nowinkę" od Jacoba. Nadal do niej to nie dochodziło.
 Pani Wright... Rose... 
 Dlaczego zawsze muszę być tą ostatnią poinformowaną osobą, do cholery?!
 Rose... Załamany głos zrozpaczonego Jacoba...
 Pani Wri...
 Kate gwałtownie podskoczyła, kiedy poczuła na swoich plecach czyjeś dłonie.
 Liam.
- Ja... Ja muszę - głośno i z wyraźnym trudem przełknęła gulę, która nadal stała jej w gardle. - Muszę jechać.
 Przejechała dłońmi po swojej bladej twarzy. Jej oczy w tej chwili były przerażające, a zarazem hipnotyzujące. Ciemne, wzburzone morze zmieszane z czerwienią i bielą. Szkarłatna czerwień nadawała im takiego właśnie przeraźliwego tonu. 
- Spokojnie, Kath. Gdzie musisz jechać? - chłopak złapał ją za ramiona, lekko potrząsając oraz dokładnie się jej przypatrując. Nie zdołał skupić na sobie jej rozbieganego spojrzenia. 
 Nerwowo i niedbale założyła kosmyk włosów za uszy, patrząc w ziemię. 
- Muszę jechać. Pożycz samochód. Muszę jechać, rozumiesz?! - całkowicie nie dotarło do niej to, co Liam mówił wcześniej. Głośno łapała powietrze w swe płuca, jakby oddychanie było dla niej wielkim ciężarem. Szybko potrząsała prawą nogą, a ręce jej drżały. 
- Jest prawdopodobnie w tak zwanym szoku - nagle w drzwiach pojawił się Fred, opierając się o futrynę z założonymi rękoma na piersi. Bacznie przyglądał się Kate. Liam rzucił mu tylko ostre spojrzenie i z powrotem całą swoją uwagę skupił na niej. Jakimś cudem zmusił ją do spojrzenia w jego orzechowe oczy. Znów nią potrząsnął, ale tak jak przedtem, z wyczuciem.
- Co się dzieję? - spróbował ponownie, ale dziewczyna ponownie stała się niespokojna.
- Daj mi kluczyki. Wiem, że na mnie czekają... Muszę jechać - ostatnie słowa wypowiedziała z największym naciskiem. 
- Chwila, chwila. Chcesz mój samochód? Nie ma problemu, jedziemy.
- Co?! Nie, nie, nie, nie, nie... Ty nie... - zaczęła potrząsać głową niczym opętana. 
- Uspokój się. Innego wyjścia nie widzę, ok? - jeszcze chwilę szeptała pod nosem to stanowcze "nie", ale zaraz jakby nagle coś do niej dotarło.
- Zgoda - ten chłodny ton i wzrok niejednemu zmroziłby krew w żyłach. Liam posłał ogłupiałe spojrzenie Parkerowi, a ten spod zmarszczonego czoła mierzył wzrokiem Kate. Rzucił współlokatorowi klucze do jego auta i mruknął:
- Uważaj na nią, nie jest dobrze. 
 I zniknął we wnętrzu domu. 
 Kate i Liam usiedli w samochodzie. Dziewczyna patrząc przed siebie, odparła bezpłciowym głosem:
- Najpierw musimy jechać do mieszkania Eda. 
 Chłopak dodając gazu, popatrzył na nią zaniepokojony. 
***

- Zostajesz w samochodzie? - zapytała lekko zszokowana wychodząc z auta, kiedy Liam zaparkował tuż przy kamienicy. W jej zachowaniu nadal widoczna była nerwowość. Rozbiegane spojrzenie i drżenie skóry, na pewno nie z zimna. 

- Faktycznie, lepiej będzie, jak przejdę się z tobą - odrzekł chłopak wyraźnie zbity z tropu.     
 Jeszcze przed chwilą chciała się mnie jak najszybciej pozbyć. Sam się w tym gubię. 
 Gdy weszli do mieszkania było ono puste. Kompletna cisza. Wiatr poruszał granatowymi zasłonami. Kate przerwała tę dziwną ciszę.
- Muszę wziąć parę... parę rzeczy - dziewczyna trochę się jąkała, ale starała się mówić jak najnormalniej umiała. Było to trudniejsze niż się mogło wydawać. Szybko udała się w stronę swojego tymczasowego pokoju, by wziąć najpotrzebniejsze drobiazgi. Wszystko wypadało jej z rąk, a ciało trzęsło się jeszcze bardziej pod wpływem emocji. 
 Ogarnij się, Kate. To musi się udać.
 Na swoim ramieniu poczuła dotyk pięknie wyrzeźbionej dłoni Liama, którą rozpoznałaby wszędzie. Jednak zadrżała jeszcze bardziej, gwałtownie odwracając się w stronę chłopaka, stając z nim ramię w ramię. Jego ciepły oddech na jej czole sprawił, że zapragnęła jednego.   
 Wspięła się jak najwyżej na palce i zdecydowanie musnęła jego dolną wargę, lekko ją przygryzając. Po chwili ta mała pieszczota przerodziła się w namiętny i gorący pocałunek. Kate mierzwiła jego krótkie włosy, a on oplótł swe dłonie wokół jej talii. Liam przesunął językiem wzdłuż jej szyi aż do obojczyków, na co ona głośno jęknęła ściskając mocno jego pośladki. Chłopak spojrzał poważnie w jej oprzytomniałe oczy, ale nie trwało to długo, ponieważ dziewczyna ponownie wpiła się w jego wargi, przyciskając jego głowę do swojej.  
- Liam - wysapała z trudem, przerywając wszystkie przyjemności. Delikatnie odsunęła się od niego skupiając jego całą uwagę na sobie. Jedną ręką złapała podręczną torbę, a drugą czule pogładziła jego policzek. Ich usta znów spotkały się w pocałunku, tym razem bardzo delikatnym.
- Poczekaj tu minutkę, ok? - odparła, a Liam sparaliżowany wydarzeniem sprzed chwili zdołał tylko kiwnąć twierdząco głową i upaść na łóżko. 
 Kate szybko i cicho wymknęła się z mieszkania zamykając drzwi na klucz. 
 *
 Oszołomiony chłopak zdał sobie sprawę, że torba dziewczyny zniknęła. Złapał się za włosy, mocno pociągając za końce. Zerwał się z łóżka, na którym siedział i pobiegł do drzwi wyjściowych. Energicznie złapał za klamkę. 
 Zamknięte.
 Szlag! 
 Po nieudanej próbie wyjścia czym prędzej ruszył w stronę balkonu, gdzie dokładnie było widać zaparkowane auto, w którym właśnie siedziała Kate. 
 Chwila... Kate?!
 W dłoni ściskała kluczyki. Liam odruchowo przeszukał tylne kieszenie spodni, w których je zawsze przechowywał. Puste. 
 Cholera.
- Kate! - krzyknął niezbyt przyjaznym i miłym tonem, jednak dziewczyna nic nie usłyszała. Krzyk zagłuszył silnik samochodu.
 Przez boczne lusterko dostrzegła jego sylwetkę stojącą na balkonie. Po policzku spłynęła jej jedna, malutka łza. Tylko tyle jej zostało.
- Przepraszam, Liam. Musiałam - wyszeptała i z piskiem opon odjechała z parkingu.
 Kierunek: rodzinne miasteczko. 












sobota, 30 marca 2013

Rozdział XVI

 Kate osłupiała. Lekko odsunęła się od fatalnie wyglądającego i tak samo czującego się przyjaciela. Nie potrafiła nic powiedzieć.
 Poczuła suchość w oczach.
 Ani jednej łzy.
 To, co przed chwilą usłyszała, zwaliło ją z nóg.
 Nigdy nie widziała Teddy'ego w tak koszmarnym stanie. 
 Stanowczo objęła go, jakby chciała uchronić chłopaka przed brutalnym życiem, chociaż wiedziała, że nie zdoła tego dokonać. Delikatnie i uspokajająco gładziła jego rudą czuprynę.
 W jednej sekundzie ich oczy się spotkały, a już w kolejnej były to wargi. Stało się to tak niespodziewanie i szybko, że obydwoje byli w totalnym szoku. Zaczęło się bardzo niewinnie, od lekkiego muśnięcia. Czuli na sobie swe gorące, rozpalone oddechy. 
 Ed przejął inicjatywę. Ponownie wpił się w jej usta, chwytając jej głowę w dłonie. Tym razem bardziej zdecydowanie. Z większą namiętnością i pasją. 
 Potrzebował tego.
 Z jego serca jak gdyby zniknęła mała, ale potrafiąca zadać śmiertelny cios igła, która była tam praktycznie od zawsze. 
 W przeszłości opuściła go na chwilkę. Ten jeden, jedyny raz.
 Pięć lat temu.
 W parku.
 Jednak wtedy powróciła od razu. 
 Dziewczyna była niezdolna do jakiegokolwiek poruszenia się. Powoli położyła ręce na jego torsie, delikatnie go odpychając. Ich oczy ponownie się spotkały. Pałały blaskiem.
- Eddy... Ja... My nie możemy. Przepraszam - wydukała cichutko. Schyliła głowę, unikając jego spojrzenia.
- Cholera, to ja przepraszam. Ja nie chciałem, rozumiesz? Kurwa! To... To przez to wszystko! - tłumaczył się niezbyt składnie, wyrzucając ręce w powietrze. 
 Zbyt dużo wrażeń jak na dzisiejszy dzień.
- Spokojnie. Rozumiem. Damy radę, jesteśmy silni - niepewnie ścisnęła jego dłoń.
- Nie, Katie. To ty jesteś silna, nie ja - zaprzeczył chłopak, nadal zszokowany tym, co między nimi zaszło. Nie potrafił poskładać tego w swojej głowie. 
 Dziewczyna z dezaprobatą wypuściła powietrze z płuc, nie drążąc dalej tego tematu. Zwyczajnie nie miała już sił.
- Chodźmy na górę, robi się zimno.
 Po tych słowach skierowali się w stronę kamienicy.
Szli w kompletnej ciszy. 
 Ed dokładnie analizował zdarzenie sprzed chwili. Jego źrenice gwałtownie się rozszerzyły, a serce mocniej zabiło.
 Dałby sobie głowę uciąć, że pod koniec Kate odwzajemniła pocałunek.
 Był tego pewien, jak niczego innego.
 Igła tkwiąca w sercu od dawna nie powracała. 


***

 Drzwi gwałtownie się otworzyły, a do mieszkania wparowali Ed i Kate.
 Na widok tak sporej ilości krwi lekko zemdliło Liama. Wybałuszył oczy przekraczając wszelkie granice.
- Co do chuja?! - wykrzyczał niemalże rozpaczliwym tonem. To były jakieś żarty? Wkręcają go, tak?  
 Niestety ich miny mówiły dokładnie co innego. 
- To... Eh... Cokolwiek - Kate wymamrotała półprzytomnie i podreptała do swojego pokoju, nie poświęcając najmniejszej uwagi zdezorientowanemu chłopakowi.
- To wszystko? ODCHODZIŁEM OD ZMYSŁÓW! Co się kurwa stało? - mówił, zaciskając mocno dłonie w pięści.
 Ed, podobnie jak Kat był wykończony. Nie miał ochoty na opowiadanie całej historii życia. Mimo to wiedział, że przyjaciel martwił się, więc chciał choć trochę załagodzić sprawę. Położył rękę na jego ramieniu, lekko je poklepując.
- Jedno, wielkie gówno, stary. Wybacz, pogadamy jutro - Teddy popatrzył w już całkiem zbite z tropu, orzechowe oczy Liama, próbując przekazać mu tym gestem, że jak na razie jest stabilnie oraz by nie zadręczał się tym wszystkim. Brunet zacisnął żuchwę i niemalże niedostrzegalnie kiwnął głową. Sheeran jeszcze raz posłał mu spojrzenie dodające otuchy i sam skierował się do swojego pokoju.
 "Jak do cholery mam się nie przejmować?" - pomyślał sarkastycznie.
 W tym samym momencie zaatakował go okropny kaszel. Zrezygnowany opadł na sofę, bijąc się z własnymi myślami i co chwila kichając.


*

 Obudziły go łaskoczące promienie słoneczne na twarzy, przedostające się przez niezasłonięte firany w oknie. Przejechał dłońmi po swoich włosach, pociągając je za końce, po czym przetarł twarz, by choć trochę się rozbudzić.
 Z werwą podniósł się do pozycji siedzącej, szukając swojej komórki.
 Godzina wskazywała 06:45.
 Sądząc po ciszy, jaka panowała w mieszkaniu zapewne Kathy i Ed jeszcze spali. Odetchnął z ulgą.
 Jak najciszej wsunął na siebie czarną, dopasowaną do jego ciała koszulkę w serek oraz jeansy. Zauważył, że kaszel już go nie męczył, podobnie jak katar. Niestety ból gardła nadal był dokuczliwy. 
 Niemalże bezszelestnie skradł się do pokoju śpiącej dziewczyny. Nie wiedział po co się tu znalazł. Przecież miał opuścić dom niezauważony. 
 Nie wierzył w to, co robi, ale nie potrafił zostawić jej w takim stanie. Kiedy się obudzi, w najlepszym wypadku dostanie palpitacji serca na swój widok. 
 W jego rękach znalazł się zwilżony ręcznik, którym delikatnie ocierał jej twarz. Była cała we krwi.
 "Co tam się do cholery stało?" - wciąż dręczyła go ta myśl.
 Modlił się tylko o to, by Kate się nie zbudziła. Zdjął buty z jej stóp, przykrył kołdrą i dokończył ścieranie czerwonej mazi dookoła niej, zarówno jak i z niej samej niej. Ta, o dziwo nawet nie drgnęła. Naprawdę musiała być nieźle wykończona. 
 Na koniec lekko musnął ustami jej czoło. Wyglądała tak niewinnie, że nie mógł się oprzeć.
 Po paru minutach siedział już w swoim aucie. Odpalił silnik i już miał zamiar dodać pedał gazu, gdy coś z tyłu przykuło jego całą uwagę.
 Całe tylne siedzenie było poplamione krwią.
 Pokręcił głową niedowierzając i ruszył przed siebie.

**

  Kate nie chciała wstawać. Sen to najlepsza rzecz, jaką można robić. No, może prócz paru innych *szatański uśmieszek*.
 Gdy otworzyła oczy myślała, że dalej śni. Nieznane miejsce...
 Po gruntownym rozejrzeniu się po pokoju, lawina wspomnień zalała jej mózg. 
 Jęknęła.
 W mieszkaniu był cicho. Za cicho.
 Niechętnie podniosła się z łóżka, nieprzytomnie wlekąc się do łazienki. 
 Spojrzała w lustro. Nie było najgorzej, nie zważając na rozciętą wargę oraz zlepione, miejscami bordowe włosy. 
 Zdecydowała się na długą, gorącą kąpiel. Pod wpływem wysokiej temperatury zadrżała. W kilku miejscach cholernie piekło. Spojrzała na udo, które było lekko rozcięte. Łydka też dawała o sobie znać, chyba najbardziej. Plus kilka małych siniaków.
 Dlaczego to wszystko przytrafia się akurat mnie? Jestem jakimś jebanym pechowcem? 
 Gwałtownie uderzyła ją myśl związana z wczorajszym wybuchem Eda. 
 Kim była ta dziewczyna? 
 Czym prędzej wyskoczyła z wanny, oplatając wokół swego ciała ręcznik.
- Teddy! Teeeeddy! - wykrzykiwała, szukając go po każdym zakątku domu. Jednak nikt nie odpowiadał. 
 Świetnie! 
 Zatrzymała się w jego pokoju. Na niepościelonym łóżku spoczywała mała, zgnieciona karteczka. Nie tracąc ani chwili złapała ją w swoje ręce i rozprostowała, czytając:
 Camilton Street 23, dom Parkera. Tam mnie znajdziesz. Przyjedź jak najszybciej.
Liam x

Zagadka rozwiązana. Czyli... 
Kierunek: Camilton Street, gdziekolwiek to jest.
***

 Po dwugodzinnej błąkaninie po mieście w końcu stanęła na progu domu owego Parkera, kimkolwiek on jest. 
 Nerwowo gniotąc końce rękawów czarnej kurtki, zastukała w drewniane drzwi. Otworzyły się niemalże od razu. Nie same oczywiście. 
 Przed nią stanął kudłaty chłopak. Ten, który 'uratował' ją przed najściem Liama w studiu.
 Zapewne Parker. 
 Popatrzył na nią pytająco.
- Ym... Cześć... - nie wypadało powiedzieć do niego po nazwisku. 
- Fred? - podniósł jedną brew do góry, a Kate przygryzła dolną wargę. 
- Taaak, cześć Fred - wydęła usta i kiwnęła głową, jakby znała go od dłuższego czasu, a nie od kilku sekund. 
 Nagle dotarło do niej to, że w środku domu ktoś najwyraźniej się kłóci. Rozpoznała dwa podniesione na siebie głosy. Jeden okropnie zachrypnięty, a ten drugi wszędzie by rozpoznała.
 Liam i Ed. Kurwa.
 Nie zwracając uwagi na stojącego w drzwiach Freda, wparowała do środka. Odgłosy dobiegały z góry. 
- Nie mieszaj do tego Kate! Tylko spróbuj! - krzyczał jadowicie Sheeran.
- Ona... Ona nic nie wie. Daj spokój, nie jestem głupi - słychać było, że mówienie sprawiało mu trudność, w szczególności z podniesionym głosem.
- Tylko mówię - odparł na odchodne, z jeszcze większym jadem w głosie i rozgorączkowany zbiegł ze schodów, nie zwracając najmniejszej uwagi na oszołomioną Kate. Po prostu otarł się o nią ramieniem, nieco je trącając, wyminął ją i wyszedł. 
 Dziewczyna już otwierała usta, by coś powiedzieć, lecz szybko je zamknęła. Popatrzyła na tak samo rozdartego Freda, co ona.
 Parker wzruszył ramionami i znacząco kiwnął głową w stronę schodów, puszczając do niej oko. 
 Zaczynam lubić tego chłopaka.
 Obdarzyła go życzliwym uśmiechem, który niezbyt jej wyszedł ze względu na to całe zamieszanie, ale liczą się chęci, prawda?
 Wkroczyła na piętro. Na końcu korytarza dostrzegła uchylone drzwi, a za nimi odgłosy spadających rzeczy na podłogę. 
 Zdecydowanie skierowała się w tamtym kierunku, wchodząc do pokoju. 
 Zastała tam Liama, który stał do niej tyłem. Intensywnie wpatrywał się w ruch uliczny za oknem. Oparty rękoma o parapet, nieco pochylony, oddychał nierówno i szybko.  
 Kątem oka dostrzegła stertę książek na podłodze. W sumie to... One walały się wszędzie.
- O co do cholery chodzi? - na dźwięk jej głosu, gwałtownie się odwrócił. 
- Kath? Co tu robisz? - wychrypiał.
 Zatkało go. 
- Nie. Pytanie brzmi, co jest w tym wszystkim grane?! - nie dawała za wygraną. 
- Przepraszam.
- Co? - wypaliła głupkowato, ale nie było innej opcji. Zmarszczyła brwi, nerwowo przełykając gulę śliny.
- Powiedziałem, że przepraszam - powtórzył i odkaszlnął.
- Wiem. Tylko... Za co? 
- Przepraszam, że nie mogę ci powiedzieć.
 Kate prychnęła. Już miała wybuchnąć, ale komórka w jej kieszeni zawibrowała. Wywracając oczami wyjęła ją.
 To Jacob.
 Jacob?!
 Szybko odebrała.
- Boże, nareszcie! Co jest z wami nie tak? Cholernie się martwiłam.
 Na dźwięk jego głosu, zamarła.
 To, co usłyszała w słuchawce zemdliło ją. Odrzuciła telefon gdzieś w bok, na podłogę i nawet się nie zorientowała, kiedy wybiegała przez drzwi frontowe, przed dom.
 Tam zwymiotowała.



piątek, 8 marca 2013

Rozdział XV


 
***


 Od dobrej minuty próbowałam rozchylić choć trochę moje aż nazbyt ciężkie powieki. W końcu jakoś mi się to udało. Niestety niewiele to pomogło. Wszystko wokół było przyćmione szarą mgłą.
 Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że kompletnie nie wiem gdzie się znajduję. Przerażona, gwałtownie podniosłam się z twardego materaca (?) do pozycji siedzącej. Gdy to zrobiłam poczułam, że ktoś rzucił się wprost na mnie, zamykając w uścisku.
 Poddałam się. 
 Byłam bezbronna.



***


 Cholera. Zbyt długo to trwa. Kate nie odbiera, Ed to samo.
 Liam od dobrej godziny próbował skontaktować się nawet z obsługą klubu. Na próżno.
 Dobijała go jego bezsilność w tym momencie. Koniec z tym! Pomimo bardzo złego samopoczucia podniósł się z sofy i powoli skierował do drzwi wyjściowych, chcąc zacząć działać. Jednak tego nie zrobił. 
 Otworzył je ktoś inny.
 Na widok dwóch zakrwawionych osób zakręciło mu się w głowie. 



***


 Kiedy Kate zobaczyła przed sobą rudą czuprynę wiedziała, że jest w dobrych rękach.
 Osobą, która mocno trzymała ją w uścisku był oczywiście Ed. Przyjaciel, nadal w stanie nieważkości cicho łkał, schowany w jej włosach.
 Teraz mogła dostrzec dokładnie wszystko. Znajdowali się w niewielkim pomieszczeniu, w którym przeważała ilość różnorakich pudeł. Prócz jej i Sheerana był tam ktoś inny. Stał w kącie, zwrócony do nich tyłem. Najwidoczniej coś na zewnątrz zaabsorbowało jego uwagę. Wpatrzony był w małe okienko, które wpuszczało do ciemnego pokoiku trochę światła.
 Od Eda mocno biło wonią gorzały. Wyglądał jak jedna wielka kupa nieszczęścia.  Co się z nim stało? Ale chwila…
 Co stało się z nią?
 Wspomnienia powróciły z taką siłą, że ją zemdliło. Szybko przytknęła dłoń do ust, zakrywając je. Momentalnie poczuła na ręce coś mokrego. Nadal zszokowana całym zdarzeniem, a raczej wspomnieniami powoli podniosła kończynę górną na wysokość swoich oczu.
 Czerwono-bordowa maź.
 Krew.
 Z jej ust wydobył się zduszony jęk. 


 Już miała dość tej przerażającej ciszy.
- Paul - wyszeptała, a postać przy oknie od razu zwróciła się w jej stronę. Był tak bardzo podobny do swojej siostry. Gdy spojrzała na jego blond włosy, od razu przed oczami stanął jej obraz Rose.
- Czy… - głośno przełknęła ślinę. Za nic w świecie te słowo nie przeszłoby jej w tym momencie przez gardło. Chłopak w pełni zrozumiał, co chciała powiedzieć.
- Spokojnie Kate – teraz znalazła się w ramionach blondyna, za co była mu dozgonnie wdzięczna – Dzięki Bogu zjawiłem się w porę. Sukinsyn dostał za swoje – niemalże syknął. Gładził ją delikatnie po plecach, co w tym wypadku miało kojące działanie.
 „Nic się nie stało. Głęboki wdech. Oberwałam tylko w głowę. Następny. Ale.. Skąd wziął się tu Paul?  Kolejny wdech. Nieważne. To dzięki niemu wszystko skończyło się pomyślnie”. "Dzięki niemu" - pomyślała sarkastycznie, mierząc badawczym wzrokiem blondyna. Przecież to Paul. Skąd nagle zachciało mu się nieść pomoc potrzebującym? Może od tamtej pory zmienił się na lepsze? Jakoś nie chciało jej się wierzyć.
 Uspokoiła się i spojrzała na skulonego Eda. Wyglądał okropnie.
- Przestań to robić. Już wszystko gra – Kate szybko znalazła się koło Rudzielca.
Popatrzyła mu głęboko w oczy. Były całe spuchnięte od płaczu. Z lekka ją to przeraziło. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Pomogła mu wstać z chłodnego podłoża, sama się chwiejąc. Nie dbała o to, że krew ciekła jej ciurkiem z nosa i warg. To nie było istotne. Teraz tylko chciała znaleźć się w bezpiecznym domu.
- Paul… Czy mógłbyś…? Samochód stoi… Tam… Na parkingu – jąkała się słabym głosem. Nie miała siły mówić. Szczerze to nie miała siły na nic. Czuła się wypompowana z życia.
 Trzymając się jedną ręką ramienia Eda, drugą sięgnęła do kieszeni swoich jeansów, wyjmując klucze. Wyciągnęła drżącą rękę ku blondynowi, który w mig je odebrał.
 Wsiedli do auta Liama, którym wcześniej przyjechała tu Kate. Razem z Rudzielcem usiadła z tyłu, natomiast Paul za kółkiem. Panowała napięta atmosfera, a nawet gdzieś w powietrzu gnieździła się niezręczna cisza. Sheeran nie odezwał się ani słowem, co wzbudzało jeszcze większy niepokój. Wpatrywał się pustym i nieobecnym wzrokiem w dal, za szybę.
 Kate, pomimo wyczerpania czuła wielkie zakłopotanie spowodowane obecnością jej 'wybawcy'. W sumie cieszyła się, że Ed nie próbował odzywać się do chłopaka, bo na pewno nie wyszłoby z tego nic dobrego. Krótką drogę przebyli w kompletniej ciszy, nie licząc wskazania właściwej drogi, prowadzącej do kamienicy.
 Kiedy auto zatrzymało się na właściwym parkingu, wszyscy wysiedli z pojazdu, co
zajęło dłuższą chwilkę zwracając uwagę na stan Eda i Kate.  
- Damy sobie radę. Dzięki – odparła z trudnością, ale szybko i twardo w stronę Paula. Obszedł auto i znalazł się przy dziewczynie. Ed nadal jakby nieobecny stał tyłem, parę metrów za nimi. Ręce trzymał w kieszeniach i lekko kołysał się w miejscu. Wyglądał… dziwnie. To mało powiedziane. 
 Blondyn znalazł się tuż przy Kate, trzymając jej zakrwawioną głowę w swoich dłoniach. Ona szybko zwróciła się w drugą stronę, uniemożliwiając mu dalsze działania, jakiekolwiek by one były.
- Nawet nie próbuj – wysyczała. Sama szerzej otworzyła oczy na dźwięk swojego przesiąkniętego jadem głosu. – To, że mnie uratowałeś nic nie zmieni. Jestem wdzięczna, wiesz to. Na pewno jesteś świadomy także tego, że ci wybaczyłam. Ale nie zapomniałam tego, co było kiedyś.  
 Paul słysząc te słowa, cisnął kluczami od samochodu w jej klatkę piersiową, które zręcznie złapała. Ta rozmowa w jakiś sposób ją orzeźwiła. Odwrócił się i miał zamiar bezceremonialnie odejść. Jak zwykle.
- Chyba nie myślałeś, że rzucę ci się w ramiona. Dziękuję. Tylko to mam ci teraz do zaoferowania. Szczere dziękuję – mówiła szybko, bo chłopak powolnym krokiem oddalał się od niej. Nawet nie zareagował. Nadal szedł przed siebie ze spuszczoną głową, co mocno zirytowało Kate.
 Pewna myśl zaświtała jej w głowie. Bardzo ważna.
- Co do cholery dzieje się z Rose? – wykrzyczała na całe gardło. W końcu przystanął w miejscu. Jakieś dziesięć metrów przed nią. Jednak nie odezwał się ani słowem. Przez ramię rzucił jej tylko szydercze spojrzenie w połączeniu z takim samym uśmiechem. Kpił z niej. Pokręcił głową, widocznie rozbawiony zaistniałą sytuacją i ruszył przed siebie.
 Chciało się jej krzyczeć. Cholerny dupek. Nic się nie zmienił. Co to miało znaczyć?
 Wzburzona emocjami, jakie nią zawładnęły nie poczuła, że ktoś za nią stoi. Był to Ed. Patrzył bardziej przytomnym wzrokiem, niż wcześniej. Zauważyła, że sam cały umazany był w prawdopodobnie jej krwi. W jego oczach widoczne było coś okropnego i przerażającego.
- Katie, dlaczego to wszystko musi być tak trudne? – wydukał zduszonym głosem i obydwoje znaleźli się w swoich ramionach.
 Jak nigdy dziewczyna zaniosła się płaczem, znajdując miejsce w jego zagłębieniu szyjnym, które było przeznaczone tylko i wyłącznie dla niej. Nie płakała od wieków. Płacz był oznaką słabości. A ona nie była słaba.
 Ed na dźwięk głośnego łkania swojej przyjaciółki ponownie przemówił, tym razem bardziej zdławionym szeptem:
- Dziewczyna… Młoda dziewczyna… Umarła na moich oczach.
 I sam zaniósł się nieprzewidywalnym, głośnym płaczem.


 Rozdział ze specjalną, urodzinową dedykacją dla M. :) Wszystkiego Najlepszego od okropnej Pałki! 
 Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Wiele się u mnie działo i dzieję. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
  Dziękuję za wszelkie miłe słowa, doceniam. Dają ogromnego powera do dalszej pracy. 
Po prawej stronie możecie dostrzec "Listę informowanych". Jeżeli chcesz być na bieżąco mogę osobiście Cię informować. Wystarczy, że napiszesz w komentarzu swój nick, bądź e-mail i wyrazisz takową chęć.
 I taka malutka prośba ode mnie: NIE SPAMUJCIE LINKAMI DO BLOGÓW. To jeszcze bardziej mnie zniechęca. Jest do tego przeznaczona strona "WASZE BLOGI", powtarzam to już chyba setny raz. 
 Proszę, miejcie litość. Nie nomoniujcie mnie do tych całych Liebster Awards, nie bawie się w takie rzeczy. Komenatrze z samymi nominacjami są usuwane. 

 Piszcie jak się podoba! :)

 Lots of Love ~ Marakselox 



niedziela, 24 lutego 2013

#3 ONE-SHOT: @MajkaOffical

Goodbye my almost lover, goodbye my hopeless dream.



 Właśnie zbierałam się do wyjścia. Miałam nadzieję, że Harry w końcu zrozumiał to, co jest między nami. Ja czuję, że to nie sama przyjaźń. Faktycznie, może kiedyś tak było. W sumie znamy się od dobrych pięciu lat. Wszystko było w jak najlepszym porządku, dopóki… Właśnie. Dopóki nie zorientowałam się, że jest moim ideałem, którego tak od zawsze desperacko poszukiwałam. I tu nie chodzi o wygląd zewnętrzny, choć muszę przyznać, z wiekiem stał się naprawdę o wiele przystojniejszy. Jeszcze zaledwie rok temu widziałam w nim zwykłego dryblasa z burzą ciemnych loków na głowie, któremu mogłam powiedzieć o wszystkim. Często brano nas za parę, na co wybuchaliśmy śmiechem, obejmowaliśmy się i słodko uśmiechaliśmy mówiąc, że to już „dwa lata razem”. Ludzie się nabierali, co było jeszcze śmieszniejsze. Najlepsze było w tym wszystkim to, że rozumieliśmy się bez słów.
 Jednak wszystko się zmienia z biegiem czasu. Przynajmniej dla mnie się zmieniło. Teraz widziałam w nim młodego i seksownego mężczyznę, który niezmiernie mnie pociągał. Wszystko to przed nim ukrywałam. Nie chciałam niszczyć tego, co było między nami do tej pory. A było to coś naprawdę niezwykłego.
 Skierowałam się w stronę Starbucksa, bo tam czekał na mnie mój przyjaciel. Byłam pewna, że coś knuł! W końcu to tam się poznaliśmy, a dziś mijało dokładnie pięć lat odkąd się znamy. Jednak postanowiłam udawać, że niczego się nie spodziewam. Byłam tak świetną aktorką, że nawet potrafiłam oszukiwać swojego najlepszego przyjaciela, który znał mnie jak nikt inny. Za taki wyczyn powinnam dostać Oscara.
 Kiedy weszłam do kawiarni, przy stoliku w rogu dostrzegłam rozpromienionego Harrego, który kiedy ujrzał zmierzającą mnie w jego kierunku, szybko wstał i porwał mnie w swoje objęcia, mocno przytulając. Coś tu serio było nie tak.
- Zmiażdżysz mi żebra – wydukałam przez zaciśnięte zęby.
- A, już. Przepraszam kocie – powiedział słodko mnie przezywając, co było codziennością.
 Usiedliśmy po obu stronach małego stoliczka. Harry wciąż cieszył się niczym mały chłopczyk. Ja tylko patrzyłam na to niecodzienne zjawisko ze zdziwioną miną. Ten złapał moje ręce w swoje i patrzył głęboko w oczy, nadal z tym słodkim uśmiechem na twarzy. Dla mnie to już było zbyt wiele. Rozpłynęłam się.
- W końcu się zakochałem – odparł, promieniejąc jeszcze bardziej i mocnej ściskając moje dłonie. Ja odpowiedziałam tym samym, zdobywając się na szeroki i szczery uśmiech.
„To najwspanialszy prezent na nasze pięciolecie” – pomyślałam, z trudem przełykając ślinę.
- Ja też… - wyszeptałam, spuszczając wzrok. Nie wytrzymywałam jego przeszywającego mnie na wskroś spojrzenia.
- To świetnie! – odparł z ożywieniem. Naprawdę ten fakt bardzo go uszczęśliwił. W tym momencie poczułam się jak zagubiona dziewczynka w ciemnym lesie. – Obydwoje będziemy szczęśliwi. Czy nie uważasz, że na to zasługiwaliśmy? Kto jest tym szczęściarzem? – Harry zaczął zasypywać mnie głupimi pytaniami. Cholera, ale ze mnie idiotka. Naprawdę jestem aż tak głupia?
 Oczy zaczęły niepokojąco mnie szczypać, więc szybko je zamknęłam, po chwili otwierając z niemalże stoickim spokojem. Posłałam mu jeden z tych awaryjnych uśmiechów.
 „Och kochanie, ten szczęściarz właśnie siedzi naprzeciw mnie i trzyma moje ręce w swoim ciepłym i delikatnym uścisku” – właśnie to cisnęło się na moje usta. Jednak ja wykorzystałam swoje możliwości aktorskie.
Zręcznie i szybko wysunęłam moje dłonie z jego i wyjęłam z torebki telefon. Udałam, że zdziwiona patrzę na wyświetlacz i odbieram.
- Słucham? Oczywiście.  Uhm... Będę za chwilę, do zobaczenia.
Kiedy udałam, że się rozłączam, mój wzrok mimowolnie skierował się w stronę jego pytającego spojrzenia. Bezradnie wzruszyłam ramionami i wstałam ze swojego miejsca, na co on zareagował tym samym. Podeszłam do niego i znów wylądowałam w ciepłym uścisku. Czułam się jak w domu.
- Chciałem z tobą na spokojnie porozmawiać... Jednak widzę, że to nie będzie nam dziś dane. Wiesz, potrzebuję rady…
Skwitowałam to jedynie lekkim skinieniem głowy, z trudem odsuwając się od jego ciała. Na nic innego nie potrafiłam się zdobyć. Pośpiesznie złapałam moją torebkę i skierowałam się do wyjścia.
- Nie udał Ci się ten numer, kocie. Nie ze mną takie sztuczki – słysząc te słowa stanęłam jak wmurowana, niezdolna do jakichkolwiek ruchów. Łzy spłynęły mi po policzkach. Lekko zwróciłam się ku niemu i spojrzałam na szczęśliwego przyjaciela. Na widok moich łez uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. Chciał podejść do mnie i najwyraźniej znów przytulić, jednak ja zatrzymałam go stanowczym ruchem i wyszeptałam, patrząc w jego szmaragdowe oczy:
- Wybacz Harry, wyjeżdżam stąd.
Słyszałam jak za mną wołał, lecz ja czym prędzej wybiegłam na zewnątrz, dusząc się własnymi łzami.
 Biegłam, uciekając od prawdy.
 Donikąd.