niedziela, 3 listopada 2013

ROZDZIAŁ XIX - KONIEC

  Jechała cała zalana swoimi łzami. Ledwo widziała na oczy. O dziwo jeszcze nie spowodowała żadnego wypadku. Nawet o tym nie myślała. To nie było istotne, że mogło jej się coś stać.
  W głowie miała tylko jedno: Rose. Swoją kochaną, oddaną Rose. Tak bardzo delikatną, tak niewinną. Jak ona mogła zrobić coś tak brutalnego?
  Kate nie potrafiła o tym myśleć, a nawet nie chciała. Wciąż miała nadzieję. Słabą i ślepą. Ale nadzieja to tylko nadzieja.
  Wzięła kilka głębszych wdechów. Przetarła spuchnięte, czerwone oczy, po czym dodała gazu. Jeszcze kilkanaście kilometrów niepewności i nadziei, która bladła, bladła i coraz mocniej bladła.


                                         *


  Dzwonił do Eda chyba już z setny raz. Nadaremnie. Co jest nie tak z tym gościem? Ostatnio Liam całkowicie go nie poznawał. Cóż, może w ogóle nie poznał go aż tak dobrze? A wydawało się, że znał go jak własną kieszeń. Jednak nawet one bywają często zaskakujące.
  Jak na razie pozostało mu tylko czekać. Zrezygnowany opadł na sofę stojącą w salonie Rudzielca.


                                          *


  Jacob wciąż wierzył. Wierzył, że jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze wszystko można naprawić. Będzie walczył. Do samego końca.
  
 Po części obwiniał się za to. Mógł temu zapobiec. Niestety zjawił się za późno, by coś zrobić.
- Rosie… Moja mała, kochana Rosie… - szeptał zachrypniętym głosem.
  Po jego zarumienionych od emocji policzkach spływał potok łez. Nie wstydził się tego, wręcz przeciwnie.
  W swym uścisku ciągle trzymał jej nadal delikatną dłoń, na którą spadały jego słone łzy.
 Jedna, po drugiej. 


                                           *

  Po pół godzinie jazdy była przed domem pani Wright. 
  Wydawałoby się, jakby wewnątrz nikogo nie było. Ale przecież po co Jake niepotrzebnie by ją tu sprowadzał. Musiał być jakiś powód, cokolwiek.
  Wyszła z samochodu Liama na lekko chwiejnych nogach. Mocno zaciskała pięści i szła przed siebie. Wciąż miała nadzieję, że Jacob trochę wyolbrzymiał i nie jest tak, jak mówił. Przecież nie może tak być.
  Drzwi do środka były otwarte. W domu panowały egipskie ciemności. Na początku ją to przerażało, ale potem sobie z tym poradziła. Coś w środku zabroniło jej nacisnąć włącznik światła. Czuła, że tak musi być.
  Przez krótką chwilę stała w bezruchu, wsłuchując się w nieprzeniknioną ciszę. Piętro wyżej usłyszała cichy szloch. Postanowiła pójść w ślad za nim.
  Po chwili wiedziała skąd dochodzi ten dźwięk. Łazienka.
  I miała rację. Tylko tam świeciło bladziutkie światełko.
  Bała się, co zastanie za drzwiami prowadzącymi właśnie tam. Zorientowała się, że ręce jej dygoczą, a serce o mało nie wyskoczy z klatki piersiowej. Czas stawić temu czoła.
  Przekroczyła niewielką granicę dzielącą ją od pomieszczenia, w którym paliło się światło.
- Jacob!? – wyszeptała urywanym głosem na widok obojga przyjaciół. Chłopak nawet nie zareagował. Kate bardzo powoli i ostrożnie podeszła do siedzącego na chłodnych płytkach Jacoba i delikatnie dotknęła jego pleców. Pod wpływem jej dotyku, wybudził się z odrętwienia, w którym najwyraźniej tkwił od dłuższego czasu. Jego oczy kiedyś wesołe, rozpromienione i pełne ciepła, teraz wyglądały okropnie. Przekrwione i wpół zamknięte. To już nie był ten sam Jake. Widać w nich było żal, bezsilność, strach, a przede wszystkim poczucie winy, jakby to on był winien temu wszystkiemu.
  Przyjaciel siedział koło wielkiej i szerokiej wanny, w której było coś, o czym nie chciała nawet myśleć. W tym momencie cała nadzieja zgasła, odeszła. Szybko pomknęła wzrokiem w innym kierunku. Na razie nie było czasu na rozklejanie się.
- Musimy wezwać pomoc, nie można tego tak zostawić – starała się mówić składnie i wyraźnie. Jak na razie nieźle jej to wychodziło.
- Nie mogę. Ja… nie mogę. Już nigdy nie poczuję jej delikatności, już nigdy. Nie chcę, by ją zabrali – odpowiedział drżącym i załamanym głosem, po czym wybuchł histerycznym płaczem.
  Nigdy w życiu nie widziała go tak rozbitego. W tym momencie sama miała ochotę się złamać, ale przecież nie mogła. Nie teraz.
  Wzięła głęboki wdech i ostrożnie podążyła wzrokiem ku wannie. Rose wyglądała jak zwykle pięknie, nawet na łożu śmierci. Tak niewinnie. Jej drobne ciało spokojnie tonęło w przejrzystym lustrze wody. Na sobie miała piękną, równie delikatną, co ona białą sukienkę. Kate doskonale ją znała, to była ta sukienka... Na to wspomnienie lekko się uśmiechnęła, ale za chwilę wpadła w okropną panikę. Czuła, że łzy kapią z jej oczu tak obficie, jak Jacobowi. Teraz oddech miała płytki i szybki, a z jej klatki piersiowej wydobywał się dziwaczny świst. Dopiero do niej dotarło to, co się stało.
 Rose odebrała sobie życie.
- Dlaczego? - wykrzyczała nieswoim głosem, aż Jacob się wzdrygnął. Ten krzyk w końcu sprawił, że chłopak oprzytomniał.
- Sam zadaję sobie to pytanie. Przecież miała mnie. Ciebie. Wiem, że mama była dla niej najważniejsza, ale przecież jestem też i ja. Przeszlibyśmy przez to razem. Już nawet miałem koncepcję jak. Nie wyobrażam sobie przyszłości bez niej, to jest cholernie trudne. Ja... Ja...
  Powoli ogarniała ją panika, jak zwykle w podbramkowych sytuacjach. Nie potrafiła sobie z nią radzić.
  Zaczęło się.
  Łzy same cisnęły się jej do oczu, chociaż tego nie chciała, ale czuła, że tak musi być. Z doświadczenia wiedziała, że lepiej będzie, jeżeli nie będzie się opierać. Serce zaczęło coraz szybciej bić, wręcz kołatało. Po chwili myślała, że zaraz dosłownie wyskoczy jej z klatki piersiowej. Na dodatek oddychanie nie pomagało. Łapała powietrze szybko, do końca go nie wypuszczając. Przypominało to charkot jakiegoś zwierzęcia. Dusiła się, dławiła. Na jej czoło wstąpiły kropelki potu, które z czasem opanowały jej całe ciało.
  Jak za każdym, pierdolonym razem.
  Przerażający widok przyjaciółki podziałał na Jacoba o dziwo kojąco. Przede wszystkim przestał płakać, co nawet dla niego było lekkim szokiem, że zdołał to opanować. Chociaż na chwilę przestał myśleć o tym, co stało się z Rose. Całą swoją uwagę skupił na Kate, z którą teraz nie było najlepiej.
  Czuła przypływającą energię, która w jednej sekundzie malała, a w drugiej rosła. I tak na zmianę. W jej żyłach tętno wzrastało coraz bardziej i bardziej. Odpychając od siebie Jacoba, chwiejnym krokiem podeszła bliżej wanny. 
  Biała, zwiewna sukienka, choć mokra nadal wyglądała olśniewająco, a nawet ta dramatyczna sceneria dodawała jej większego uroku, jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało. Jej blond włosy lekko poruszały się w rytm kołyszącej wody, a lekko sine powieki były zamknięte. Niewątpliwie wyglądała jak aniołek.
  Potok łez Kate spływał centralnie do wody, w której znajdowało się ciało przyjaciółki i mieszał się z nią. Jacob, który już w miarę otrząsnął się z szoku, w milczeniu oraz w ciągłym pogotowiu stał za Kate.
  Czuła, jakby jej mózg przestał pracować. Zimne dreszcze opanowały jej ciało. 
  Dusiła się. Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że Rose nie żyje. W końcu powiedziała to na głos.
- Przed śmiercią nie ma żadnego ratunku
  Była świadoma tego, że krzyczy. Lecz swego krzyku nie słyszała.
  Nie mogła się oprzeć tej pokusie i zamknęła oczy. 
  Upadła, co było dla niej ukojeniem.


                                              ~*~



 - Nie poddawaj się - usłyszała rozpromieniony i bardzo znajomy głos. Zamiast ciemności widziała olśniewający blask, który sprawiał, że poza nim nic więcej nie mogła dostrzec.
- To, że ja to zrobiłam, nie znaczy, że Ty możesz - powiedział śpiewny głos. Kate chciała zaprzeczyć, ale zorientowała się, że nic nie może zrobić. Ten piękny głos należał do kochanej Rose. Zapewne to było jej głupie wyobrażenie, ale efekt tego - nieziemski.
- Nie mogłam dłużej tego znosić, byłoby mi zbyt ciężko. Choroba mamy wyniszczała mnie tak samo, jak ją. Aż w końcu musiało się stać coś przełomowego. I stało. Nie miej mi tego za złe. Wiem, że doskonale to rozumiesz. Będę przy tobie, pamiętaj. Nie poddawaj się, Bóg się mną zaopiekuje i wybaczy to, co zrobiłam - głos słabł z każdym wypowiedzianym zdaniem. Aż w końcu ucichł całkowicie. 
  Ta cisza była przerażająca.



                                               ~*~



  Ten dzień był wyjątkowo słoneczny. Przecież nie mogło być inaczej. Zgromadziło się tu prawie całe miasto, a nawet więcej społeczeństwa. Mnóstwo osób. Nic dziwnego. Przecież samobójstwo młodziutkiej dwudziestolatki, to sensacja. Wiele z nich widziała po raz pierwszy w życiu. Kiedy patrzyła na ten cały tłum robiło jej się niedobrze. Mogła policzyć na palcach u jednej ręki, ile osób w miarę dobrze znało jej przyjaciółkę, siostrę. 
  Zdziwił ją fakt, że zawsze uciekający ojciec Rose, a zarazem mąż pani Wright stał kilka metrów dalej, wyraźnie skruszony i przybity. Płakał. Tak samo, jak Paul. Na jego widok w jej sercu zrobiło się cieplej. Jego łzy to było coś niespotykanego. Z dużym zainteresowaniem obserwowała go.
   Następnie zwróciła uwagę na własną mamę i brata. Widać było, że też to przeżywali. Cieszyła się, że są razem z nią, lecz mały Harry był zbyt bardzo poważny. Kate się nim przejmowała. Obok nich, tak samo poruszeni, co wszyscy stali rodzice Eda. 
  Na koniec pomknęła wzrokiem ku Jacobowi. Wydawało jej się, że to on najbardziej cierpi. Teraz wydawał się taki opanowany. Ponury, ale elegancki wyglądał tajemniczo co dodawało mu niezwykłego uroku. Na jego twarzy nawet nie pojawiła się ani jedna łza. Zachowanie chłopaka było lekko niepokojące, ale wiedziała, że Jake jest i będzie rozsądny.  Pomoże mu, razem z Edem jak najlepiej potrafi. Teraz mają tylko siebie. 
  Nawet nie czuła, że po jej policzkach spływają łzy. Ale nie było to coś złego.
  Z zadumy wyrwał ją warkot silnika. Po drugiej stronie cmentarza dostrzegła znajomą sylwetkę.
  Liam. 
  Puściła rączkę brata i odeszła od zgromadzonego tłumu. Chłopak właśnie założył kask na głowę i nacisnął gaz. Mimo desperackich machań Kate rękami, Liam odjechał z piskiem opon, wcześniej żegnając się z nią gestem podniesienia ręki w górę. Nawet na nią nie spojrzał. To było cholernie dziwne. Jeszcze nie wiedziała, że było to ostatnie ich spotkanie. Ogarnęło ją dziwne uczucie, które odeszło tak szybko, zarówno jak się pojawiło.
  Poczuła lekki, ciepły wiaterek otulający jej ciało. Wiedziała, że to była Ona. Czuła, że jest przy niej zawsze, nie odstępuje jej ani na krok. Kate czuła również, że to, co się stało, to nie przypadek. Tak musiało po prostu być. Pogodziła się z tym.  Rose była zbyt delikatnym aniołem, by żyć na tym okrutnym świecie, który ją niszczył i był dla niej toksyczny. Tam, gdzie teraz się znajduje, na pewno jest jej o wiele lepiej.   Nie potrafiła bliżej sprecyzować, skąd tego wszystkiego była tak pewna. Po prostu to było zakodowane w jej głowie.
  Nagle poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
 Ed.
- Kto to był? - zapytał, troskliwie patrząc w oczy Kate. 
- Nie wiem. Nikt - odparła zdecydowanie. Nawet nie była do końca pewna, dlaczego skłamała. Chłopak przeczuwał, że był to Liam, jednak zignorował to.
- Trzymasz się jakoś? - w tym momencie stanął centralnie przed nią. Ich spojrzenia się spotkały. 
- Nie wiem. A ty? - zapytała. Wiedziała, że jemu też było bardzo ciężko. 
- Posłuchaj, zaczniemy wszystko od nowa, dobrze? Razem przez to przejdziemy. Rozpoczniesz studia w Londynie, co ty na to? A Jacob zamieszkałby razem z nami. Mam mnóstwo nowych planów, tylko potrzeba chęci i pomocy - zignorował pytanie dziewczyny i mówił z takim zapałem, jakby chciał góry przenosić. - Kate, do cholery, musimy zadziałać! Ruszyć dalej! Zrobić coś, rozumiesz? 
  Kate kiwnęła twierdząco głową. Podobało jej się to. Ta stanowczość. Nigdy wcześniej go takiego nie widziała. Skąd w nim tak dużo pozytywnej energii? 
- To jak, wchodzisz w to? W początek czegoś nowego? - kiedy zadał to pytanie, wyciągnął ku niej dłoń, którą ona mocno chwyciła.
- Wchodzę - powiedziała z nikłym uśmiechem na ustach. 


                                           ~*~

                                

"Dream on little dreamer..."




                                  Wystąpili: KLIK 







                          

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział XVIII

"Only know you've been high when you're feeling low"





- Dajesz, stary. Jeszcze tylko parę kroków. Jeden, dwa, trzy, cztery. O, już prawie. No, jeszcze kolejne cztery i odpoczniesz – mówiłem do siebie w myślach, bądź też na głos. Już nie bardzo się orientowałem. Czułem, że tracę grunt pod nogami i nie tylko. Jedyne, czego najmocniej pragnąłem w tej chwili to usiąść. Dać spokój moim obezwładnionym nogom, które już i tak nie potrafiły utrzymać równowagi całego ciała.
Tak! W końcu jakiś ciemny zaułek. Nie wiem, jakim cudem tam dotarłem, ale zrobiłem to.  
 Cisza, ciemność. Tego właśnie potrzebowałem.
 Nie dbając o porządek panujący dookoła mnie, runąłem na krawężnik, niezbyt wygodnie opierając się o kontener. Normalny człowiek odczułby przeszywający ból, kiedy ciało upada na beton, ale ja nie czułem nic. W tym momencie ból fizyczny był niczym w porównaniu do tego, co działo się w mojej głowie.
 Chaos, chaos i jeszcze raz chaos.
 Rozejrzałem się dookoła, ponieważ wcześniej nie miałem takiej okazji. I było to wielkim błędem.
 Czy to było to miejsce?
 Tak.



 Wspomnienia powróciły.

***


 Czułem, że zaraz puszczę pawia. Szybko wybiegłem z klubu, w którym od razu człowiekowi robiło się gorzej od tych rażących po oczach świateł i głośnej, basowej muzyki. Nawet nie wiem za bardzo jak się tu znalazłem. To całkowicie nie moje klimaty. Wychodząc z budynku, natknąłem się na nieliczną grupkę osób, których śmiało mogłem określić jako ćpunów. Przechodząc przez sam środek tego całego „tajnego” zgromadzenia drwiąco się zaśmiałem. Jeszcze na tyle kontaktowałem, że mogłem zauważyć, jak wszyscy popatrzyli na mnie tymi swoimi nieprzytomnymi ślepiami.
- Jak tak można? – powiedziałem sarkastycznie i półszeptem do siebie. Chyba półszeptem… Nieważne.
 W każdym bądź razie prawie sprawnie ominąłem bandę narkomanów i szedłem przed siebie. Zrobiłem dosłownie kilka małych kroczków i poczułem tą nieprzyjemną żółć w gardle, a w głowie zawirowało jeszcze bardziej niż wcześniej. Runąłem jak długi na chodnik, żeby choć trochę odsapnąć. Oczy same się zamknęły i już czułem, że odpłynę. Gdyby nic mi w tym nie przeszkodziło, spokojnie zasnąłbym na ulicy. No właśnie…   
 Jednak przeszkodziło i nie było mi dane spokojnie wyspać się na jezdni. Niczym rasowy żul. Rudy śpiący na ulicy… To dopiero byłaby atrakcja!
 Niestety, jak już wspomniałem nie było mi to pisane. Dostałem centralnie w środek głowy czymś szeleszczącym i miękkim, co po zetknięciu się z moją czupryną spadło mi pod nogi. W tym samym czasie wyminęła mnie w biegu bodajże jakaś dziewczyna, o włosach tak samo długich i ciemnych jak Kate. Zapewne pakunek, którym dostałem w łepetynkę należał do niej, więc postanowiłem jej go zwrócić. Dość szybko wstałem z chłodnego podłoża i starałem się iść w ślad za właścicielką owego pakunku. Zdawałem sobie sprawę, że biegłem zygzakiem, ale lepsze to, niż nic. W pewnym momencie zorientowałem się, że dziewczyna zniknęła mi za rogiem. Musiałem przyznać, że dziewucha ma tępo. Skręciłem do ciemnego, ślepego zaułka. Nie powiem, zrobiło się delikatnie przerażająco, na co wpływały jeszcze promile zawarte w mojej krwi. Towarzyszący mi zapach też nie był zbyt zadowalający. Zdałem sobie sprawę, że parę metrów przede mną stoi kontener na śmieci, co wyjaśniało ten odór tkwiący w powietrzu. Zaczęło mną trząść, trochę ze strachu, ale też z zimna. W egipskich ciemnościach, jakie tu panowały nie mogłem niczego się dopatrzeć.
- Gdzie ja w ogóle do cholery jestem? – pomyślałem i całkowicie zapominając o tajemniczej torebeczce, którą trzymałem jak najmocniej potrafiłem w lewej dłoni zamierzałem uciekać stąd gdzie pieprz rośnie. Nie było tu zbyt miło.
 Kiedy już odwróciłem się do tyłu i miałem zamiar opuścić to cuchnące coś, zamarłem w bezruchu.
 Całym mną wstrząsnął głośny i donośny krzyk. Był to krzyk rozpaczy, żalu, nostalgii, wściekłości, szaleństwa… OPĘTANIA. Trwał tak długo, aż nie ocknąłem się z dziwnego transu, w jaki popadłem i nie podążyłem za tym chropowatym głosem.
 Za śmierdzącym kontenerem odnalazłem moją małą tajemnicę. A była nią szczuplutka dziewczyna zwinięta w kłębek z rozmazanym, ciemnym makijażem i potarganymi włosami. Mówiąc delikatnie: Wyglądała jak śmierć. O dziwo, kiedy ją zobaczyłem nie odskoczyłem od niej jak oparzony, wręcz przeciwnie. Przykucnąłem i odruchowo dotknąłem jej nagiego i wychłodzonego ramienia, na co ona momentalnie podniosła na mnie te swoje wielkie, fiołkowe oczy i pod wpływem mojego dotyku wstała na równe nogi, nieco się chwiejąc. Jej krzyk przeszedł w łkanie równie przerażające, co przedtem.
 Gdy podpierając się o ścianę i starając się wyprostować by dorównać dziewczynie wzrostem dojrzałem, że coś zwisa jej z ręki w tym miejscu, gdzie przeważnie pobierana jest każdemu z nas krew do badań. Od razu wiedziałem, co jest na rzeczy, zarówno jak i co znajduje się w tajemniczym pakunku. Po przemyśleniu sytuacji schowałem go do tylnej kieszeni spodni.
- Uderz mnie – kiedy usłyszałem ten cichy szept, nie mogłem się pozbierać. Powoli wyprostowałem głowę by móc spojrzeć w jej oczy. Cała się trzęsła, nerwowo mrugała oczami, usta wykrzywiała w nienaturalny sposób, a jej zwinne palce musiały być stale w ruchu. Teraz wyglądała tak niewinnie i biednie.
- Uderz. Uderz. Uderz. Uderz. Uderz – powtarzała raz po raz, niczym w transie. Ja stałem w bezruchu, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Mierzyłem ją tylko wzrokiem.
- Uderz! – wykrzyknęła nagle swoim zachrypniętym, gardłowym głosem, zauważając, że nic nie robię. Tylko wybałuszałem oczy. Zapewne wyglądałem jak idiota, ale pomińmy to. 
- Chcę coś kurwa w końcu poczuć! – wychrypiała, wciąż krzycząc.
 Po tych słowach zdecydowanie złapałem ją za kark i wpiłem się w jej suche, wąskie usta, które mimo to były urzekające. Znalazłem w nich ukojenie. Dziewczyna z równą dzikością, co ja oddała pocałunek. Zauważyłem, że zaczyna brakować jej tchu.  Nie mogła oddychać. Wiedziałem, czego potrzebuje.
 Z rezygnacją osunęła się na ziemię, a ja niepewnie podałem jej należący do niej pakunek. Łapczywie złapała go ode mnie i popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym wdzięczności.
- Skąd to masz? To jest moje – odparła słabym głosem.
- Wiem, że to należy do ciebie. Dlatego tu jestem. Chciałem zwrócić ci zgubę – mówiłem w miarę składnie, ale lekko drżącym głosem.
Zanim się zorientowałem dziewczyna wbiła strzykawkę ponownie w skórę. Jednak tym razem była cała pełna.
- Dziękuję. Czuję coś. Czuję… Dzięki tobie – szeptała. Ponownie przykucnąłem.   Dzieliło nas spokojnie pół metra. Nogą przysunęła w moją stronę mały pakunek. O wiele mniejszy niż tamten. – To wyzwolenie. Zobaczysz, da ci to wyzwolenie.
 Po tych dziwnych słowach pociągnęła za mechanizm i cała zawartość strzykawki, za jednym zamachem została podana. Ciało dziewczyny przeszył wielki spazm.
- Dziękuję – chciała powiedzieć, ale już nie mogła. Wyczytałem to z jej ruchu warg. Wyzwolenie odebrało jej mowę. Jej oczy raptownie znieruchomiały, tak samo, jak całe ciało. Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi.
 Przecież to miało być wyzwolenie, ale nie takie. Nie wyzwolenie z ciała. Jednak tak się stało. 
 Dopiero wtedy, po raz pierwszy raptownie odskoczyłem od dziewczyny. Ze strachem w oczach spojrzałem na małą torebeczkę.
 Zacisnąłem ją mocno w swojej dłoni i ruszyłem do biegu. Nadal odurzony alkoholem biegłem zygzakiem. Jak przedtem. Jakby nie było całej akcji. 
 Jakby wyzwolenie nie odebrało jej życia.

 ***



 Siedziałem zwinięty w kłębek za kontenerem. Cuchnęło jeszcze bardziej niż wtedy. W dłoni mocno zaciskałem wyzwolenie. Ktoś w oddali przeraźliwie krzyczał, ale nikogo nie było w pobliżu. Po paru minutach zorientowałem się, że tym, kto krzyczał, byłem ja.











 Ufff. W końcu jestem. Przeżyliśmy tą długą przerwę, mam nadzieję przynajmniej, że przeżyliście! ;)
 Życie, jak to życie... Często nas wykiwa i jak sobie coś zaplanujemy, to nie jesteśmy zdolni by to realizować. Tak było w moim przypadku. Zaplanowałam, że powrócę jak najszybciej, a to się nie udało. Jednak jakoś się zebrałam i jestem tu. 
Jeżeli macie mi za złe tak długą nieobecność, możecie śmiało o wszystko pytać, odpowiem! (link do zadawania pytań poniżej)
 Rozdział inny niż wszystkie. Czy to dobrze, czy źle, sami oceńcie ;) 
 Co do czasu pojawiania się następnych chapterów nie potrafię tego określić. Jak wiecie są teraz wakacje, praktycznie w ogóle nie ma mnie w domu, a jak już jestem to przeważnie w południe. Mimo braku czasu staram się robić co tylko mogę, uwierzcie mi! 

Pozdrawiam serdecznie każdego z osobna i dzięki za miłe słówka, dają niezłego kopa! 
Trzymajcie się ciepło (:




Lots of Love ~ Marakselox



niedziela, 26 maja 2013

ZAWIESZAM!

 Z przykrością stwierdzam, czy też nie, że zawieszam tego oto bloga do ODWOŁANIA. 
Nie potrafię uporządkować własnego życia, potrzebuję dłuższej chwili do przemyślenia wielu bardzo ważnych spraw. Doskonale zdaję sobie sprawę, że i tak nie bywam tu za często. Inaczej jest, kiedy odbiorcami jest trzydzieści osób, a inaczej, kiedy cztery. Ale tu nie oto mi teraz chodzi, po prostu muszę się pozbierać. Otrzepać tyłek po upadku, powolutku wstać i iść małymi krokami do przodu. Obiecuję, że kiedy powrócę będę przygotowana. Rozdziały będą dodawane dość często, tak samo z one-shotami. Pragnę zauważyć, że pamiętam o dwóch shotach, które daaaawno temu obiecałam napisać z dedykacją. 
 Na koniec zdradzę, że planuję całkiem nowe opowiadanie na całkiem nowym blogu, ale na to będzie jeszcze czas. Na pewno dowiecie się w pierwszej kolejności! 
 Trzymajcie się jakoś! Pozdrawiam! xx


All we need is faith

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział XVII

 Oddychaj, oddychaj, oddychaj. 
 Dziewczyna nie miała czym wymiotować. Dziś nawet nic nie tknęła, nie wspominając o wczorajszym dniu. Kiedy Liam zbiegł na dół, Kate zdążyła wypluć żółć, która podeszła jej do gardła w momencie, gdy usłyszała "nowinkę" od Jacoba. Nadal do niej to nie dochodziło.
 Pani Wright... Rose... 
 Dlaczego zawsze muszę być tą ostatnią poinformowaną osobą, do cholery?!
 Rose... Załamany głos zrozpaczonego Jacoba...
 Pani Wri...
 Kate gwałtownie podskoczyła, kiedy poczuła na swoich plecach czyjeś dłonie.
 Liam.
- Ja... Ja muszę - głośno i z wyraźnym trudem przełknęła gulę, która nadal stała jej w gardle. - Muszę jechać.
 Przejechała dłońmi po swojej bladej twarzy. Jej oczy w tej chwili były przerażające, a zarazem hipnotyzujące. Ciemne, wzburzone morze zmieszane z czerwienią i bielą. Szkarłatna czerwień nadawała im takiego właśnie przeraźliwego tonu. 
- Spokojnie, Kath. Gdzie musisz jechać? - chłopak złapał ją za ramiona, lekko potrząsając oraz dokładnie się jej przypatrując. Nie zdołał skupić na sobie jej rozbieganego spojrzenia. 
 Nerwowo i niedbale założyła kosmyk włosów za uszy, patrząc w ziemię. 
- Muszę jechać. Pożycz samochód. Muszę jechać, rozumiesz?! - całkowicie nie dotarło do niej to, co Liam mówił wcześniej. Głośno łapała powietrze w swe płuca, jakby oddychanie było dla niej wielkim ciężarem. Szybko potrząsała prawą nogą, a ręce jej drżały. 
- Jest prawdopodobnie w tak zwanym szoku - nagle w drzwiach pojawił się Fred, opierając się o futrynę z założonymi rękoma na piersi. Bacznie przyglądał się Kate. Liam rzucił mu tylko ostre spojrzenie i z powrotem całą swoją uwagę skupił na niej. Jakimś cudem zmusił ją do spojrzenia w jego orzechowe oczy. Znów nią potrząsnął, ale tak jak przedtem, z wyczuciem.
- Co się dzieję? - spróbował ponownie, ale dziewczyna ponownie stała się niespokojna.
- Daj mi kluczyki. Wiem, że na mnie czekają... Muszę jechać - ostatnie słowa wypowiedziała z największym naciskiem. 
- Chwila, chwila. Chcesz mój samochód? Nie ma problemu, jedziemy.
- Co?! Nie, nie, nie, nie, nie... Ty nie... - zaczęła potrząsać głową niczym opętana. 
- Uspokój się. Innego wyjścia nie widzę, ok? - jeszcze chwilę szeptała pod nosem to stanowcze "nie", ale zaraz jakby nagle coś do niej dotarło.
- Zgoda - ten chłodny ton i wzrok niejednemu zmroziłby krew w żyłach. Liam posłał ogłupiałe spojrzenie Parkerowi, a ten spod zmarszczonego czoła mierzył wzrokiem Kate. Rzucił współlokatorowi klucze do jego auta i mruknął:
- Uważaj na nią, nie jest dobrze. 
 I zniknął we wnętrzu domu. 
 Kate i Liam usiedli w samochodzie. Dziewczyna patrząc przed siebie, odparła bezpłciowym głosem:
- Najpierw musimy jechać do mieszkania Eda. 
 Chłopak dodając gazu, popatrzył na nią zaniepokojony. 
***

- Zostajesz w samochodzie? - zapytała lekko zszokowana wychodząc z auta, kiedy Liam zaparkował tuż przy kamienicy. W jej zachowaniu nadal widoczna była nerwowość. Rozbiegane spojrzenie i drżenie skóry, na pewno nie z zimna. 

- Faktycznie, lepiej będzie, jak przejdę się z tobą - odrzekł chłopak wyraźnie zbity z tropu.     
 Jeszcze przed chwilą chciała się mnie jak najszybciej pozbyć. Sam się w tym gubię. 
 Gdy weszli do mieszkania było ono puste. Kompletna cisza. Wiatr poruszał granatowymi zasłonami. Kate przerwała tę dziwną ciszę.
- Muszę wziąć parę... parę rzeczy - dziewczyna trochę się jąkała, ale starała się mówić jak najnormalniej umiała. Było to trudniejsze niż się mogło wydawać. Szybko udała się w stronę swojego tymczasowego pokoju, by wziąć najpotrzebniejsze drobiazgi. Wszystko wypadało jej z rąk, a ciało trzęsło się jeszcze bardziej pod wpływem emocji. 
 Ogarnij się, Kate. To musi się udać.
 Na swoim ramieniu poczuła dotyk pięknie wyrzeźbionej dłoni Liama, którą rozpoznałaby wszędzie. Jednak zadrżała jeszcze bardziej, gwałtownie odwracając się w stronę chłopaka, stając z nim ramię w ramię. Jego ciepły oddech na jej czole sprawił, że zapragnęła jednego.   
 Wspięła się jak najwyżej na palce i zdecydowanie musnęła jego dolną wargę, lekko ją przygryzając. Po chwili ta mała pieszczota przerodziła się w namiętny i gorący pocałunek. Kate mierzwiła jego krótkie włosy, a on oplótł swe dłonie wokół jej talii. Liam przesunął językiem wzdłuż jej szyi aż do obojczyków, na co ona głośno jęknęła ściskając mocno jego pośladki. Chłopak spojrzał poważnie w jej oprzytomniałe oczy, ale nie trwało to długo, ponieważ dziewczyna ponownie wpiła się w jego wargi, przyciskając jego głowę do swojej.  
- Liam - wysapała z trudem, przerywając wszystkie przyjemności. Delikatnie odsunęła się od niego skupiając jego całą uwagę na sobie. Jedną ręką złapała podręczną torbę, a drugą czule pogładziła jego policzek. Ich usta znów spotkały się w pocałunku, tym razem bardzo delikatnym.
- Poczekaj tu minutkę, ok? - odparła, a Liam sparaliżowany wydarzeniem sprzed chwili zdołał tylko kiwnąć twierdząco głową i upaść na łóżko. 
 Kate szybko i cicho wymknęła się z mieszkania zamykając drzwi na klucz. 
 *
 Oszołomiony chłopak zdał sobie sprawę, że torba dziewczyny zniknęła. Złapał się za włosy, mocno pociągając za końce. Zerwał się z łóżka, na którym siedział i pobiegł do drzwi wyjściowych. Energicznie złapał za klamkę. 
 Zamknięte.
 Szlag! 
 Po nieudanej próbie wyjścia czym prędzej ruszył w stronę balkonu, gdzie dokładnie było widać zaparkowane auto, w którym właśnie siedziała Kate. 
 Chwila... Kate?!
 W dłoni ściskała kluczyki. Liam odruchowo przeszukał tylne kieszenie spodni, w których je zawsze przechowywał. Puste. 
 Cholera.
- Kate! - krzyknął niezbyt przyjaznym i miłym tonem, jednak dziewczyna nic nie usłyszała. Krzyk zagłuszył silnik samochodu.
 Przez boczne lusterko dostrzegła jego sylwetkę stojącą na balkonie. Po policzku spłynęła jej jedna, malutka łza. Tylko tyle jej zostało.
- Przepraszam, Liam. Musiałam - wyszeptała i z piskiem opon odjechała z parkingu.
 Kierunek: rodzinne miasteczko.